"Bodyguard" ma już trzydzieści lat. Asystentka Whitney zdradza kulisy filmu!

25 listopada 1992 roku premierę miał jeden z największych kinowych hitów lat 90. - "Bodyguard" z Whitney Houston i Kevinem Costnerem w rolach głównych. Choć ma on już 30 lat, to nie zdążył się zestarzeć i wciąż zdobywa nowych fanów na całym świecie. Niewiele jednak brakowało, by Whitney nie przyjęła tej roli. Kevin Costner znalazł jednak sposób, by ją przekonać... Poniższy fragment pochodzi z książki "Moje życie z Whitney Houston", autorstwa Robyn Crawford.

Whitney Houston nie była przekonana, czy poradzi sobie z rolą u boku Costnera
Whitney Houston nie była przekonana, czy poradzi sobie z rolą u boku Costnera East News

Przez kilka lat Kevin Costner wydzwaniał do Whitney z nadzieją, że przekona ją, by wystąpiła u jego boku w jednej z głównych ról w filmie "Bodyguard". Podchody rozpoczął już wtedy, gdy mieszkałyśmy razem w naszym pierwszym mieszkaniu. Zazwyczaj to ja odbierałam telefon. Rozpoznawał mój głos, zachowywał się uprzejmie, pytał, jak się miewam, a ja wdawałam się z nim w krótkie pogawędki. Ale za każdym razem, kiedy próbowałam przekazać Nippy, kto dzwonił, ona jedynie machała ręką:

- Wiem, kto to był.

Nippy tłumaczyła mi spokojnie i klarownie:

- Nie chcę być aktorką. Myślałam co najwyżej o jakiejś małej rólce, a on proponuje mi zagranie jednej z głównych postaci. Nie chcę tego robić. Skąd w ogóle przyszło im do głowy, że będę w tym dobra? To byłaby ciężka harówka, na co naprawdę nie mam ochoty.

Doskonale rozumiałam jej powściągliwość. Granie w filmie byłoby naprawdę ciężką harówką, a Nip nie miałaby nad swoją pracą żadnej kontroli. I już wtedy była przemęczona.

- Jesteś zbyt miła - orzekł.

Któregoś dnia odpoczywałyśmy w domu w miękkich skórzanych fotelach, z nogami wygodnie ułożonymi na podnóżkach, i obserwowałyśmy rzekę Hudson, kiedy zadzwonił telefon. To był Kevin. Whitney poprosiła, aby mu przekazać, że oddzwoni, co słyszałam już nie raz. Kevin rozumiał, że jeśli miał kiedykolwiek przekonać Nip do tego projektu, musiał dać jej przestrzeń, jakiej potrzebowała do podjęcia decyzji. Ale było jasne, że nie zamierzał pozwolić, żeby o nim zapomniała. Wykazywał się również uważnością i wiedział, w jaki sposób należy ją wytrwale namawiać, nie wywierając nadmiernej presji.

Tamtego dnia Whitney rzeczywiście do niego oddzwoniła. Siedziałam obok niej, gdy rozmawiała z Kevinem przez głośnik w telefonie, i słyszałam, jak ją zapewnia, że ona jest w stanie to zrobić i że wypadnie bardzo dobrze. Ponadto dał jej słowo, że cały czas będzie przy niej i przeprowadzi ją za rękę przez cały proces produkcji. W końcu Whitney się zgodziła.

Whitney Houston i Kevin Costner na planie "Bodyguard"
Whitney Houston i Kevin Costner na planie "Bodyguard"EastNewsEast News

[...]

Zobacz również: 

"Wraz z filmem "Bodyguard" jej kariera wystrzeliła w kosmos"

Kiedy rozpoczęłyśmy pracę przy filmie "Bodyguard", okazało się, że na żywo Kevin Costner jest równie ujmującym człowiekiem co przez telefon: rzeczowy i bezproblemowy, a ponadto z uwodzicielskim błyskiem w oku. Do naszej pierwszej interakcji doszło, kiedy zajechał na parking wytwórni filmowej Warner Bros swoim zielonym chevroletem novą, a ja stałam pod salą, w której miało odbyć się czytanie scenariusza. Jego samochód był klasykiem bodajże z 1971 roku. Gapiłam się na auto, czekając, aż jego właściciel z niego wysiądzie. Gdy tylko postawił na ziemi swoje biało-brązowe kowbojki, odezwałam się do niego:

- Kevin, co muszę zrobić, żeby zdobyć kluczyki do twojego wozu?

Jego twarz się rozpromieniła:

- Jest piękna, prawda? Kazałem ją przywrócić do życia.

Nie przestawałam zachwycać się jego odrestaurowaną novą, a on dodał:

- Naprawdę znasz się na samochodach.

Tego samego dnia kręcili scenę miłosną. Zanim zaczęli pracę, Kevin przyszedł do przyczepy Whitney, by z nią porozmawiać. Czekałam do chwili, aż z niej wyszedł.

- Wszystko w porządku - obwieściła mi Nippy. - Powiedziałam mu: "Cokolwiek zamierzasz zrobić, nie wkładaj mi języka do ust".

Kevin zachował się tak, jak jej obiecał w dniu, w którym Whitney zgodziła się wziąć udział w filmie. Był nie tylko gwiazdą odgrywającą jedną z dwóch głównych ról, ale też człowiekiem honoru. Wziął ją za rękę i dał jej kilka dobrych rad - na przykład jak pracować oczami w scenie pocałunku. I rzeczywiście nie włożył jej języka do ust.

Któregoś dnia kierownik muzyczna Maureen Crowe, którą nazywałyśmy z Whit "naszą siostrą z Long Island", przyszła do przyczepy i podsunęła nam utwór "I Will Always Love You", puszczając Whitney i mnie wersję nagraną przez Lindę Ronstadt. Kevina akurat nie było. Po kilku dniach zjawił się w przyczepie z oryginalnym wykonaniem Dolly Parton z 1974 roku i zapewnił, że to jest odpowiednia piosenka.

Czterdziestodwusekundowe otwarcie a cappella było pomysłem Costnera. Ten biały chłopak, wychowany w wierze baptystycznej, ma w sobie naprawdę wielką duszę. Przy lunchu opowiedział nam, że kiedyś zajmował się zamiataniem podłogi w pewnym studiu w Hollywood. To po części tłumaczyło, dlaczego on i Whitney tak dobrze się zgrali - oboje byli dzieciakami dorastającymi w religijnej atmosferze, mającymi wielkie marzenia i zawdzięczali ich spełnienie własnej pracy.

Tymczasem Whitney odczuwała presję wywieraną na nią z wielu stron. Clive był przeciwny jej udziałowi w filmie, ale kiedy mimo to postanowiła w nim zagrać, bez ustanku wydzwaniał do mnie na plan, usiłując porozmawiać z Whit na temat muzyki w tej produkcji - choć było to coś, czego producenci nie znoszą.

- Clive, muszę pracować z tymi ludźmi - tłumaczyła.

Czuła się wyczerpana i wykorzystywana w sposób przekraczający granice rozsądku. Niekiedy zastanawiała się, czy w ogóle będzie w stanie przez to wszystko przejść, ale udało się jej tego dokonać. A kiedy producenci stwierdzili, że mają już wszystkie materiały gotowe, nikt nie poczuł większej ulgi niż Nip. To było siedem, może osiem miesięcy lotów pomiędzy Kalifornią, Maine, Florydą a Nowym Jorkiem, zrywanie się o świcie i wracanie z pracy zazwyczaj po zmroku. Aż wreszcie koniec! Rzecz w tym, że za cokolwiek Whitney postanowiła się zabrać, zawsze starała się dać z siebie wszystko. Z pewnością nie miała zapisanego w swoim DNA występowania w filmach. Czuła się nieswojo w roli aktorki, a tym samym odczuwała dyskomfort i nie miała pewności co do ostatecznego efektu. Kiedy tylko wróciłyśmy do domu, zadzwonili do mnie John Houston i Sheldon Platt, twierdząc, że kierownictwo Aristy nie może firmować niczego, czego nie słyszało. Dlatego 6 lipca poszłam biura Clive’a i osobiście dostarczyłam nośnik DAT i płytę CD z sześcioma piosenkami, jakie Whitney nagrała na ścieżkę dźwiękową. Wraz z filmem "Bodyguard" jej kariera wystrzeliła w kosmos.

Fragment pochodzi z książki "Moje życie z Whitney Houston" autorstwa Robyn Crawford. Więcej o książce przeczytasz TUTAJ. Premiera książki 7 grudnia 2022 roku.

Moje życie z Whitney Houston, Robyn Crawford
Moje życie z Whitney Houston, Robyn CrawfordINTERIA.PL/materiały prasowe

Zobacz również:

Zdanowicz pomiędzy wersami. Odc. 35: Maciej ZieńINTERIA.PL
Fragment książki
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas