Co się kryje w biurach rzeczy znalezionych? Sprawdziliśmy

Wedle mądrości ludowej "lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć". Może jednak najlepiej nie gubić wcale? Lecz czym wtedy zajmowałby się rozsiane po całej Polsce Biura Rzeczy Znalezionych? Co do nich najczęściej trafia i dlaczego? Czy często na ich półkach lądują prawdziwe kurioza? Postanowiliśmy to sprawdzić. 

Biura rzeczy znalezionych to kopalnie ciekawostek
Biura rzeczy znalezionych to kopalnie ciekawostekKrystian Maj/East NewsAgencja FORUM

Mówi się, że "modlitwą" osoby wracającej z weekendowej imprezy, jest trójkątny znak kreślony dłonią, mający na celu sprawdzenie drogą wymacania, czy w kieszeniach wciąż mamy telefon, klucze i portfel. Nie każdy jednak kultywuje ten zwyczaj i często to właśnie takie osoby muszą później — niczym król niemiecki Henryk IV do Kanossy — udać się do wrót Biura Rzeczy Znalezionych, żywiąc nadzieję, że tam właśnie trafiła ich zguba. Inną grupą klientów tych znanych od dawna instytucji są osoby po prostu zapominalskie lub takie, które utraciły swoje cenne przedmioty w wyniku nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności.

Jeśli rzeczywiście zagubiona rzecz trafiła w ręce osoby o odpowiednio prostym kręgosłupie moralnym, jest duża szansa, że odnajdzie ona swoją drogą do magazynów BRZ-u.

Adam wraca do domu i odzyskuje wiarę w ludzi

W biurach rzeczy znalezionych nie raz kryją się zaskakujące przedmioty
W biurach rzeczy znalezionych nie raz kryją się zaskakujące przedmiotyKrystian MajAgencja FORUM

- Ja nigdy jakoś nie wierzyłem w tę całą ludzką uczciwość, bo szczerze mówiąc, gdybym sam znalazł na przystanku telefon, to pewnie wyczyściłbym w nim dane i sprzedał na aukcji. To znaczy, tak bym zrobił kiedyś — mówi mi mój znajomy Adam z Lubelszczyzny, który jako zaprawiona w bojach "ćma barowa" na swoim koncie ma zgubionych co najmniej kilka telefonów, dwa portfele z zawartością i raz klucze do domu. Ostatnia przygoda zakończyła się nocą w hotelu, porannym wyrwaniem ślusarza z łóżka i wymianą zamków w mieszkaniu.

- Teraz trochę odzyskałem tę wiarę. Kilka miesięcy temu wracałem nocą do domu, w telefonie łapię pokemony i myślę o rzeczach ulotnych. Przysiadłem na przystanku, nocny autobus miał być za kilka chwil. Nie wiem, czy telefon zostawiłem już pod wiatą, czy w pojeździe, w każdym razie rano stwierdziłem, że nie dotarł do domu wraz ze mną. Oczywiście — siłą przyzwyczajenia — po prostu spisałem go na straty — mówi dalej.

- Po jakimś tygodniu byłem na randce z dziewczyną poznaną w internecie. Zbiegiem okoliczności urzędniczką tutejszego urzędu miasta. Rozmowa szła jak po maśle i w którymś momencie "pochwaliłem się" swoją pijacką przygodą z utratą telefonu. Z poważną miną poradziła mi, żebym udał się do Biura Rzeczy Znalezionych, bo mogę być bardzo zaskoczony. Umówiliśmy się na kolejne spotkanie — kontynuuje.

- Gdyby nie ta kolejna randka, to na pewno bym się nie fatygował, ale chciałem mieć pretekst  do kontynuowania rozmowy, może trochę sprawić jej przyjemność, że posłuchałem jej rady. Do sedna — trafiłem na miejsce, pokazałem dokumenty, odpisałem aparat, szczęśliwie również dość oryginale etui, w którym był. Sympatyczny starszy mężczyzna po 5 minutach przyniósł mi mój telefon! Byłem w szoku! Ktoś naprawdę odniósł zgubę, zamiast po prostu ją spieniężyć na szybko! Od tego czasu obiecałem sobie, że jeśli ja znajdę się w roli znalazcy czegokolwiek, to obowiązkowo zataszczę to do Biura Rzeczy Znalezionych. Choćby to był portfel wypchany kasą — uśmiecha się Adam.

Co najczęściej gubimy?

Czy można zgubić dziecięcy wózek? Owszem
Czy można zgubić dziecięcy wózek? OwszemKrystian MajAgencja FORUM

Każde Biuro Rzeczy Znalezionych prowadzi dostępną w internecie ewidencję przedmiotów, które aktualnie znajdują się na stanie magazynowym placówki. Absolutny prym na każdej z tych list stanowią telefony komórkowe wszelkich marek i typów — od najnowszych smartfonów za kilka tysięcy złotych, po aparaty z ery kultowej Nokii 3310.

Kolejna jest gotówka. Co ciekawe, nie w portfelach, które na listach zajmują dużo niższą pozycję, tylko właśnie luzem. Można założyć, że jest to zapomniana reszta w sklepie, banknoty porwane przez wiatr, być może nieodebrane z podajnika bankomatów...

Po niej klucze do mieszkań, samochodów, rowery i plecaki. Większość osób skłania się do teorii, że mnogość rowerów na składach BRZ-ów wynika z ich chwilowego "pożyczenia" przez złodzieja, który po krótkiej przejażdżce po prostu porzuca jednoślad w jakimś miejscu. Stamtąd uczciwy znalazca odstawia pojazd do biura.

Plecaki, bardzo często wypełnione drogim sprzętem elektronicznym, to pokłosie roztargnienia i często alkoholu osoby wracającej do domu. Ich źródłem najczęściej są przystanki, autobusy i tramwaje. Zwłaszcza nocne.

Co ciekawe na listach bardzo często spotykane są wózki dziecięce, co do wytłumaczenia nie jest już takie łatwe, ale nie niemożliwe. Czasem pewnie po prostu ktoś posłużył się nimi do przewozu czegoś innego, niż własnej latorośli i wózek po prostu przestał być mu wtedy potrzebny. Drugą teorią, potwierdzoną przez moją własną obserwację, jest przemęczenie i roztargnienie matek kilkulatków.

Sam byłem świadkiem rozmowy moich dwóch koleżanek, z których jedna z nich była młodą mamą dwulatka i czterolatka. Na pytanie, jak radzi sobie z taką dwuosobową menażerią i małą ilością snu odpowiedziała: "Pamiętasz ostatnie cztery lata? Bo ja nie".

Nic więc dziwnego, że wiele mam zabiera swoje pociechy do wózka, na przykład na zakupy, a potem wraca z nimi na piechotę, zupełnie zapominając, że pod sklepem pozostawiły dziecięcy wózek.

- Tak to dziś wygląda, wie pan — mówi emerytowany już pracownik Biura Rzeczy Znalezionych z Pomorza pan Jerzy. - Ludzie trochę mniej przywiązują się do przedmiotów, w ostatnich latach na nasze półki trafiały drogie, nowe rzeczy, aparaty fotograficzne, komórki. Mam wrażenie, że za komuny, jak niczego nie można było dostać, to człowiek jakoś bardziej pilnował tych drobiazgów. A może po prostu mieliśmy mniej rzeczy do upilnowania — zastanawia się.

Na pytanie o wózki dziecięce wybucha śmiechem. "Tak, to chyba prawda. Wiele razy słyszałem, jak zgłaszające się panie mówiły, że po prostu zapomniały o wózku, bo akurat dziecko dokazywało".

Magazynowe kurioza

Biura rzeczy znalezionych przypominają gabinety osobliwości
Biura rzeczy znalezionych przypominają gabinety osobliwościKrystian MajAgencja FORUM

Do Biur Rzeczy Znalezionych trafiają też niekiedy prawdziwe dziwa, cuda i dziwactwa. Są to na przykład atrapy i repliki broni palnej, pistolety sygnałowe, instrumenty muzyczne wszelkiego typu, maszyny do pisania, laski i kule inwalidzkie, sklepowy terminal płatniczy, kontener na odzież, ogrodowy wertykulator.

- Pamiętam jeszcze z lat 90., że przynoszono do nas sporo broni. To znaczy nie tej prawdziwej, tylko atrap, czasem zabawek przemalowanych pastą do butów na czarno. Wiadomo, wtedy było jednak trochę niebezpieczniej niż teraz. Zdarzały się też prawdziwe dziwolągi, ale kto by to spamiętał wśród tych tysięcy rupieci i tylu lat pracy" - mówi pan Jerzy z Pomorza.

Jednak najbardziej nietypową rzecz w całej Polsce odnajdziemy w BRZ w Dąbrowie Górniczej.  

Pływająca restauracja

W listopadzie do Biura Rzeczy Znalezionych w Dąbrowie Górniczej trafiła... "Arizona" - pływająca restauracja w kształcie UFO. Nietypowa ogromna barka ma już ponad 60 lat i od dawna nie jest sprawna. Kiedyś pływała w Parku Śląskim w Chorzowie, później trafiła do Dąbrowy Górniczej. Teraz nie wiadomo, gdzie podział się właściciel kultowej "Arizony". Powinien zgłosić się do Biura i odebrać swoją pływającą własność. Ma na to dwa lata.

"Kiedy biuro rzeczy znalezionych przyjęło to zgłoszenie, zgodnie z zapisami ustawy o rzeczach znalezionych na miasto spadł obowiązek zabezpieczenia tego znaleziska. Dlatego też w minioną niedzielę pracownicy Centrum Zarządzania Kryzysowego wspólnie ze strażakami z OSP Okradzionów przeciągnęli ten obiekt na drugą stronę jeziora i zabezpieczyli go na terenie należącym do Centrum Sportu i Rekreacji, gdzie 'Arizona' będzie czekała na znalezienie prawowitego właściciela" - mówił na antenie Polsat News Bartosz Matylewicz rzecznik prasowy Urzędu Miejskiego w Dąbrowie Górniczej.

Procedura odbioru i jego braku

Głównymi dostawcami przedmiotów do Biur Rzeczy Znalezionych jest Policja, wydział transportu publicznego oraz osoby prywatne. Jeżeli chcemy sami odnieść znaleziony przedmiot, nie zawsze będzie od nas przyjęty. Jeśli jego wartość jest niższa niż 100 złotych, Biuro odmawia przyjęcia takiego znaleziska, a my sami stajemy się automatycznie jego właścicielami. Tutaj nie trafią również żywe zwierzęta, dokumenty, prawdziwa broń palna ani materiały wybuchowe.

- Na swoich właścicieli przedmioty czekają dwa lata. W tym czasie pracownicy Biur, jeśli istnieje ku temu jakakolwiek możliwość, sami starają się ich odnaleźć i powiadomić. Jeśli po 24 miesiącach nikt się po nie nie zgłosi, przedmiot może przejść na własność osoby, która przyniosła go do BRZ. No, a jeśli i ona nie zechce przedmiotu odebrać w ustalonym terminie, rzeczy przechodzą na rzecz Skarbu Państwa. Czasem zostają wtedy sprzedane w licytacjach lub na portalach internetowych — tłumaczy pan Jerzy.

Kawa na zamówienie
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas