Jestem córką kryminalisty
Łukasz nie mógł poznać prawdy o moim ojcu. Robiłam wszystko, aby uwierzył w moją bajkę.
- Jedziesz w weekend do taty? - zapytała Ilona.
- Chyba - westchnęłam. - I tak teraz moja kolej.
Siostra pokiwała głową z wyraźną ulgą, a ja zaczęłam się zastanawiać, co powiem Łukaszowi, jeśli zapyta, dlaczego nie możemy razem spędzić soboty...
Nazajutrz pojechałam w miejsce, którego szczerze nienawidziłam. Do więzienia.
- Nie masz czasem paru groszy, córcia? - przywitał mnie tato. - Oddam wszystko, jak stąd wyjdę. Obiecuję, znajdę pracę, kupię samochód, pojedziemy nad morze...
Od dawna nie przywiązywałam wagi do tych obietnic. Dałam mu sto złotych. Wiedziałam, że kiedy tylko go wypuszczą, natychmiast wda się w kolejne ciemne sprawki ze starymi znajomymi i wróci do celi szybciej niż zdążę powiedzieć: "Witaj na wolności, tatusiu!".
Po powrocie z widzenia wzięłam półgodzinny prysznic, próbując zmyć z siebie zapach kryminału. Właśnie drugi raz nakładałam szampon na włosy, gdy zadzwonił domofon.
- Kotek, jesteś? - to był Łukasz, mój chłopak, który sądził, że ojciec wyemigrował zarobkowo do Kanady.
Wpuściłam go i naprędce skleciłam jakąś historyjkę o wizycie u stryjecznej babci, żeby pomóc jej sprzątać piwnicę.
- Ale teraz chyba nigdzie już się nie wybierasz, co? - Łukasz cmoknął mnie w czoło. - Zamówię pizzę. Musisz być zmęczona po tych porządkach.
- Tak, bardzo, bo babcia zagoniła mnie do noszenia słoików - rzuciłam i po raz nie wiadomo który poczułam do siebie wstręt. Nienawidziłam okłamywać Łukasza. Nie znosiłam tego wymyślania bajeczek o moim szczęśliwym dzieciństwie, fabrykowania kartek z Kanady i błagania Ilony, żeby brała udział w moich przedstawieniach. Prawdy jednak nie mogłam powiedzieć. Łukasz był synem znanego neurologa i malarki. Jego rodzice wydawali obiady dla śmietanki towarzyskiej naszego miasta i przedstawiali mnie z dumą jako swoją przyszłą synową. Odpowiadało mi takie życie: pogawędki z mamą Łukasza przy cejlońskiej herbacie, weekendowe wypady na Mazury i rozmowy o sytuacji na Bliskim Wschodzie... Gdyby wyszło na jaw, że jestem córką kryminalisty odsiadującego kolejny wyrok i to, że połowę dzieciństwa spędziłam w domach dziecka, a moja matka zapiła się na śmierć, mój sen o przynależności do wyższych sfer szybko by się skończył.
- I właśnie dlatego nie mam stałego faceta - powiedziała kiedyś Ilona. - Co innego bajerować przygodnych kolesi, a co innego kłamać dzień w dzień człowiekowi, który ci ufa.
- Nie, to nie tak - przybrałam obronny ton. - Po prostu nie chciałam chwalić się tymi rewelacjami na pierwszej randce, a potem zrobiło się poważnie i jakoś nie było okazji, żeby mu powiedzieć...
Siostra popatrzyła z dezaprobatą, ale nie skrytykowała mnie. Wiedziała, co czuję. Ona też nie miała lekko. Nieustannie wchodziła w nowe, płytkie związki, z których ewakuowała się, kiedy tylko facet zaczynał za bardzo się do niej zbliżać.
- Twoja komórka! - krzyknął Łukasz kilka tygodni później, kiedy ubabrana w jajku i egzotycznej panierce do kurczaka usiłowałam przygotować rocznicową kolację. - Dzwoni już czwarty raz!
- To odbierz! - rzuciłam.
Potem usłyszałam jego krótkie "halo" i zapadała niepokojąca cisza. Minutę później mój świat zaczął się walić w gruzy...
- Dzwonili z zakładu karnego - powiedział pełnym niedowierzania głosem. - Twój ojciec został pobity przez współwięźniów, jest w śpiączce. W formularzu mieli twój numer...
Poczułam, że miska z marynatą wyślizguje mi się z rąk, ale nawet brzęk rozbitego szkła nie zagłuszył wrzeszczącego w mojej głowie głosu: "To już koniec!". Walczyłam jeszcze przez kilka minut - usiłowałam wytłumaczyć Łukaszowi, że bałam się powiedzieć mu prawdę, i że to wszystko nie ma znaczenia, bo przecież się kochamy. Nie chciał mnie słuchać...
- Nie chodzi o twojego ojca - powiedział, zdejmując moje dłonie ze swoich ramion. - Tylko o to, że od dwóch lat karmisz mnie kłamstwami. Wymyśliłaś Kanadę, rodzinne wyjazdy nad morze, nawet psa, którego pewnie nigdy nie miałaś. Jak mam wierzyć, że mnie kochasz, skoro nawet nie wiem, kim naprawdę jesteś?!
- Córką przestępcy! To właśnie chciałeś usłyszeć? - zalałam się łzami. - Kiedy miałam ci powiedzieć? Na pierwszej, drugiej czy piętnastej randce? Kiedy zaprosiłeś mnie do siebie do domu, czy kiedy twoja mama zaproponowała, żebyśmy przeszły na "ty"?
- Mogłaś mi to powiedzieć w każdej chwili - odparł spokojnie. - Naprawdę ci wierzyłem. Rany, nawet chciałem kupić ci w prezencie na urodziny bilety do Kanady, żebyś mogła spotkać się z tatą... Ależ byłem idiotą! I co powiem rodzicom?
- Nie! Łukasz! Nie wychodź! - szlochałam, kiedy zakładał buty i kurtkę, ale był nieugięty.
Opadłam na krzesło i zaczęłam się trząść z nerwów. Dopiero kiedy zadzwoniła Ilona, zdałam sobie sprawę, że to nie koniec moich kłopotów...
- Dzwonili z więzienia. Tato wdał się w bójkę i jest nieprzytomny - poinformowałam ją oględnie.
Pojechałyśmy tam razem. Nim wpuszczono nas do ojca, spotkał się z nami dyżurny lekarz i dał do zrozumienia, że powinnyśmy zacząć myśleć o tym, czy odłączymy ojca od aparatury podtrzymującej życie. - Zobaczymy, co będzie po kolejnej operacji - dodał, a Ilona wpiła się paznokciami w moje ramię i zaczęła drżeć, ale tym razem nie miałam siły, by ją pocieszać. Jak się okazało, to ja, jako starsza córka, byłam wyznaczona przez ojca na pełnomocnika i do mnie należało podjęcie decyzji. Nie chciałam tego robić. Nikt nie powinien decydować o takich sprawach! Lekarze jednak byli zgodni: ojciec mógł leżeć podłączony do respiratora przez kolejne lata bez najmniejszej poprawy stanu zdrowia.
- Zawsze musiałam przez niego kłamać - odezwałam się do starszej kobiety w poczekalni, kiedy Ilona wyszła. - Nawet w domu dziecka nie można się przyznać, że ma się ojca w kryminale. Mama piła przez niego tyle, że w końcu umarła, siostra nie może ułożyć sobie życia, a ja właśnie straciłam chłopaka, bo wydało się, czyją jestem córką... - rozpłakałam się.
- To jednak ciągle pani ojciec, prawda? - kobieta uśmiechnęła się ciepło. - Poza tym to on złamał prawo, a nie pani. Źle jest wstydzić się rodziców, ale jeszcze gorzej, brać na siebie ich winy. Każdy ma swoje życie i będzie z niego rozliczony.
- A pani kogo odwiedza w tym szpitalu? - zapytałam, chcąc zmienić temat.
- Syna. Przywiozłam mu domowe pierniczki. Proszę, niech się pani poczęstuje.
I tak siedziałam, chrupiąc ciasteczka upieczone dla kolejnego chorego przestępcy i zwierzałam się obcej kobiecie, która w łagodny sposób dodawała mi otuchy w tej paskudnej sytuacji. Po około dwóch godzinach zobaczyłam młodego mężczyznę w zielonym fartuchu. To on operował ojca.
- Dobry wieczór, doktorze - wstałam. - Jestem córką pańskiego pacjenta w śpiączce. Poświęci mi pan chwilę?
Niestety, nie miał mi nic dobrego do powiedzenia. Uszkodzenia mózgu były bardzo poważne.
To był dobry lekarz i dobry człowiek. Nie zbywał mnie i zaprosił do gabinetu, aby wszystko wytłumaczyć. Nim podpisałam odpowiednie formularze, opowiedziałam mu trochę o sobie... I o ojcu.
- Pracuje pan tutaj, więc pewnie wciąż ma pan do czynienia z rodzinami przestępców - zaczęłam. - Niech mi pan powie, ale tak szczerze, czy jest dla nich nadzieja na normalne życie? Czy ktoś, kto ma rodzica w więzieniu, może o tym zapomnieć?
- Zapomnieć się nie da - uśmiechnął się. - Rodzice, jacy by nie byli, wciąż są tymi, którzy dali nam życie. Nie ma co tego ukrywać. Ważne jest jednak, by żyć po swojemu, realizować plany, spełniać marzenia, pomagać innym...
- Łatwo panu mówić - rzuciłam gorzko. - Pan nie ma takich obciążeń!
- Czyżby? - przechylił głowę. - Powiem coś pani: moja matka siedziała w więzieniu przez osiem lat za spowodowanie wypadku po pijanemu, w którym zginęło dziecko i jego matka. Miałem dziesięć lat, kiedy ją skazano. Robiłem wszystko, by udowodnić światu, że jestem inny niż ona. Lepszy. Po to zostałem lekarzem. Ale potem zrozumiałem, że to nie ja wsiadłem za kierownicę po alkoholu oraz że przestępcy to też ludzie, często odrzuceni przez własne rodziny, dzieci, małżonków. Dlatego pracuję tutaj. Pani ojciec dokonywał złych wyborów, ale pani może postąpić inaczej: wybaczyć mu i żyć dalej swoim życiem.
Ta rozmowa bardzo mi pomogła. Nie podjęłam decyzji o odłączeniu taty od aparatury i żyłam w zawieszeniu aż do dnia, w którym znów wezwano mnie do szpitala.
- Reanimacja nie przyniosła efektów, przykro mi - znajomy lekarz dotknął łokcia szlochającej Ilony. - Proszę dać mi znać o terminie pogrzebu, chciałbym przyjść.
Podczas ceremonii żadna z nas nie płakała. Miałam wrażenie, że zamknął się za nami jakiś rozdział. Lekarz przyszedł i usiadł obok mnie podczas stypy. Czułam się przy nim wolna. Nie musiałam kłamać, tworzyć historyjek i ukrywać prawdy. Byliśmy w podobnym wieku i okazało się, że mieliśmy wiele wspólnych tematów. Polubiłam go, i to bardzo.
- Powiedz mi, Krzysiek - zagaiłam kilka tygodni później, gdy spotkaliśmy się na pizzy po jego dyżurze. - Twoja mama naprawdę siedziała w więzieniu? Czy to tylko taka pocieszająca historia na użytek krewnych przestępców?
- Nie, to prawda - odgarnął mi kosmyk włosów za ucho. - Zresztą sama możesz z nią porozmawiać. Ona bardzo cię lubi.
- Jak to? - zdębiałam. - Przecież się nie znamy!
- Ależ znacie - roześmiał się. - Pewnego dnia wyjadłaś połowę pierniczków, które dla mnie upiekła!
Nagle poczułam, że wszystko zaczyna się układać, od kiedy przestałam tak rozpaczliwie walczyć o ukrywanie prawdy. "Wybaczam ci, tato", pomyślałam i zrozumiałam, że powinnam była to zrobić dawno temu.
Żaneta R., 29 lat