Sekret profesora. Ujrzał światło dzienne po 45 latach
Godzina 4.30, 4 sierpnia 1967 r. większość mieszkańców niewielkiego Georgetown w Teksasie nadal pogrążona jest we śnie. W łóżku powinien być też piętnastolatek, który na jednej z ulic stara się zatrzymać samochód. Auto staje, a chłopak informuje przerażonych pasażerów, że jego rodzina została postrzelona. Idą wspólnie do rozległego, białego, parterowego domu. Chłopak zostaje na werandzie — nie chce wchodzić do środka, cały czas powtarza "jak to się mogło stać?!". Trzech studentów, których samochód zatrzymał James, wchodzi do budynku. Wewnątrz znajdują martwą rodzinę Wolcott. Wzywają policje i karetkę pogotowia — nikt nie ma wątpliwości, że popełniono tu morderstwo.
Spis treści:
- Makabryczne odkrycie w domu piętnastolatka
- "Synu, czy zabiłeś swoich rodziców?"
- James Gordon Wolcott: zabiłem matkę, bo za głośno przeżuwała posiłki
- Zabił ich w samoobornie?
- James Wolcott uznany za niewinnego
- Ślad po nim zaginął, ale czy na pewno?
- Błyskotliwa kariera Jamesa St. Jamesa
- Kontrowersje wokół wykładowcy akademickiego
Makabryczne odkrycie w domu piętnastolatka
Po paru chwilach zjawiają się pogotowie i policja. Okazuje się, że matka chłopaka, pomimo dwukrotnego postrzału w lewą część głowy, przeżyła. Karetka zabrała ją w stanie krytycznym do szpitala. Niestety Elizabeth Wolcott niedługo później zmarła. Policjanci w salonie znaleźli ciało jej męża — Gordona — z dwoma śladami po kulach. W sypialni leżała ich siedemnastoletnia córka, Libby z dwiema ranami: w okolicach serca i z prawej strony głowy. Śledczy ustalili, że morderstwa dokonano między 22 a północą. Narzędziem zbrodni była broń palna kaliber 22.
"Synu, czy zabiłeś swoich rodziców?"
Po kilku godzinach śledztwa jeden z policjantów podszedł do piętnastoletniego Jamesa i zapytał wprost: "Synu, czy zabiłeś swoich rodziców?". Chłopak odpowiedział: "Tak, proszę pana". Potem opisał szczegółowo, co zaszło w nocy i wskazał policjantom schowek nad szafą, gdzie ukrył strzelbę, którą zabił rodzinę.
James Gordon Wolcott: zabiłem matkę, bo za głośno przeżuwała posiłki
James Gordon Wolcott został aresztowany i postawiony przed sądem. Nie żałował swoich czynów. Odmówił też wzięcia udziału w pogrzebie. Podkreślał, że nienawidził rodziny, a ich morderstwo zaplanował już tydzień wcześniej. Gdy zapytano chłopaka, dlaczego ich zabił, stwierdził, że jego matka za głośno mlaskała i przeżuwała, a siostra miała irytujący akcent. Ojciec zaś nie akceptował pacyfistycznych przekonań syna, któremu blisko było do ruchu hippisowskiego i nie pozwalał zapuścić włosów, ani nosić naszywek manifestujących sprzeciw wobec wojny w Wietnamie. James podczas przesłuchania wypowiedział też zdanie:
Zabiłem ich, zanim oni mieli szansę zabić mnie
Zabił ich w samoobornie?
Piętnastolatek został poddany badaniom psychiatrycznym. Biegli po dwóch miesiącach obserwacji zgodnie orzekli, że w chwili popełnienia morderstwa był niepoczytalny. Zdiagnozowano u niego schizofrenię paranoidalną. Chorobę, która może wywoływać urojenia i halucynacje. Objawy zapewne nasilił wąchany przez nastolatka klej. James miał też za sobą kilka prób samobójczych. Poza tym chłopak głęboko wierzył, że rodzina sprzysięgła się przeciwko niemu i chcieli mu wyrządzić krzywdę. Zdaniem psychiatrów chłopak nie zdawał sobie sprawy z tego, co robi i swoje postępowanie traktował jako samoobronę.
James Wolcott uznany za niewinnego
Zobacz również:
Wobec choroby psychicznej stwierdzonej przez ekspertów, po sześciu miesiącach procesu w 1968 r. ława przysięgłych orzekła, że James Gordon Wolcott jest niewinny, sędzia zaś skazał go na przymusowe leczenie psychiatryczne w Szpitalu Państwowym Rusk w Teksasie. Chłopak spędził tam sześć lat. W końcu w 1974 r. psychiatrzy orzekli, że James może wrócić do społeczeństwa. Uważali go za godnego zaufania, inteligentnego, solidnego człowieka. Według jednych źródeł ekspertom wystarczyło dziesięć, według innych — piętnaście minut, aby podjąć decyzję o wypuszczeniu pacjenta. Jako dwudziestojednoletni mężczyzna James opuścił szpital, zmienił nazwisko i przepadł bez śladu.
Ślad po nim zaginął, ale czy na pewno?
Tak by zapewne pozostało, gdyby jedna z dziennikarek w jego rodzinnym Georgetown nie przypomniała sobie zbrodni sprzed lat, która na lokalnej społeczności wywarła ogromne wrażenie, bo dotyczyła rodziny szanowanego profesora biologii. Ann Marie Gardner zadała sobie w 2011 r. pytania: co stało się z Jamesem Gordonem Wolcottem? Po dwóch latach śledztwa kobieta ustaliła, że sześćdziesięciojednoletni James nie nazywa się już Wolcott, ale St. James i jest uznanym profesorem...psychologii!
Zobacz również: Patrice Lumumba: Niewygodny polityk, po którym został tylko ząb
Błyskotliwa kariera Jamesa St. Jamesa
Okazało się, że już w dwa lata po opuszczeniu szpitala, James St. James uzyskał licencjat z psychologii. Następnie ukończył studia magisterskie i zdecydował się na doktorat na Uniwersytecie w Illinois — uważał, że jest to jeden z najlepszych wydziału psychologii na świecie i chciał być częścią tego projektu. W 1988 r. rozpoczął pracę jako wykładowca. W 1997 r. został laureatem nagrody Doskonały Nauczyciel i Przywódca.
Kontrowersje wokół wykładowcy akademickiego
Gdy w 2013 r. wyszło na jaw, że ceniony i uznany profesor psychologii Millikin University, który od 30 lat prowadził zajęcia dla studentów, jest trzykrotnym mordercą, w Stanach Zjednoczonych rozgorzała burza. Znaczna część opinii publicznej domagała się usunięcia go z uczelni. Natomiast jego studenci i środowisko akademickie brali Jamesa St. Jamesa w obronę. Studenci podkreślali, że był doskonałym wykładowcą, a władze uczelni wydały oświadczenie:
Uczelnia dopiero niedawno została poinformowana o przeszłości dr St. Jamesa. Biorąc pod uwagę traumatyczne doświadczenia z dzieciństwa i wysiłki dr St. Jamesa, aby odbudować swoje życie oraz osiągnąć sukces zawodowy, jego dokonania należy uznać za niezwykłe.
Uniwersytet stanął w obronie swojego wykładowcy i nie wręczono mu wypowiedzenia, toteż z powodzeniem prowadził nadal działalność naukową. Obecnie próżno szukać na liście pracowników Millikin University nazwiska James St. James.
Zobacz również: Makabryczna prawda ukryta w "zwykłej" pocztówce