Otwierasz drzwi i przenosisz się w czasie. Stodoła skrywa prawdziwe perełki z PRL-u
13 lat zbierania dla siebie przerodziło się w coś więcej. – Teraz łzy w oczach ma nie tylko 70-latek, ale i ja – przyznaje Bartek Żak, współwłaściciel pierwszego tego typu w Lubuskiem Muzeum PRL-u "Nie lubię poniedziałków".
Za drzwiami starej stodoły
"Gdzie się podziały tamte wspomnienia? Tamtych szalonych wspaniałych lat. Bum bum bum bum (...)". Z głośników leci jeden z największych hitów Wojciecha Gąssowskiego. Wprowadza już w klimat. Czuć zapach "tamtych lat". Stoję przed drewnianymi drzwiami starej stodoły z 1933 roku. Za plecami mam jelcze i autosany. Jest nutka niepewności. Co mnie tam czeka? Otwieram.
- No witam w moim świecie! - wyłania się zza meleksa uśmiechnięty brunet, który właśnie przerwał nucenie "Prywatek". Poznajcie Bartka Żaka. Rocznik 78. Czyli czasy, do których zaprasza, to jego dzieciństwo. - Radosne, pomysłowe, zawsze w zgranej ekipie - wspomina z błyskiem w oku. - Niektórzy mówią: "szare czasy", a ja mam przed oczami kolor i niepowtarzalność. I mamy to tutaj. Wystarczy się tylko rozejrzeć - mówi oparty o stół, na którym dostrzegam już kultowe szklanki w koszyczkach, kryształy czy zdobione talerzyki.
- Świeci? - pytam, wskazując na rzucający się w oczy, klimatyczny, pewexowy neon. - Odpala się jak za PRL-u, trzeba go zdzielić - śmieje się Bartek. - Ręcznie robiony. Gaz zamknięty w rurkach. Oryginał z 89. miał wysokość trzech pięter i wisiał w Gdańsku. Ten został zrobiony specjalnie dla nas - szybko poznaję historię, a po kilku sekundach jestem już w minisalonie gier.
- Nawiedzony dom, trzypoziomowe pole gry. 1981 rok. Najpiękniejszych lotów elektromechanika. Dźwięki, wszystko w oryginale. Posłuchaj tego, jakie brzmienie. 16-bitowy dźwięk. Wiesz, jak to wszystko cieszy?!
Obrót w prawo i jesteśmy w łazience. "Brutal" przy lustrze, luksfery, toaleta z półką. Obok gazeta. - Klimacik jest. Jak w 84. Brakuje tylko sznurów z praniem, ale niebawem i one się pojawią, bo przecież muszą być - wtrąca Bartek i dodaje z uśmiechem: - Jesteśmy chyba jedynym muzeum w Polsce, w którym zwiedzający najwięcej czasu spędzają w łazience...
Za rogiem warsztat. - Warsztat Zastalu - ogłasza Bartek ręką wskazując na całą "zabudowę". - Dwa dni przed zburzeniem budynków wszystko ratowaliśmy. A widzisz ten znak? - szybko kieruje wzrok już w inne miejsce. - To jedyny taki ze Stoczni Gdańskiej, który przetrwał. Obok (odpala włącznik) podświetlany znak drogowy, końcówka lat 60. No klasyk. A spójrz na okno. Ostatnia zasłonka z biurowca Falubazu. Z szyną i karniszem ją ściągałem. Tu wszystko ma swoją historię - podkreśla.
Czytaj również: Prawdziwe perełki PRL-u. Sprawdź, czy nie masz ich w szufladzie
Wigry zmieniają człowieka
To dopiero początek wycieczki, bo, jak mówi sam właściciel, cuda w "Nie lubię Poniedziałków" zaczynają się wyżej. Stodoła ma dwa piętra. Odwiedzamy m.in. salon Kowalskich, kuchnię Nowaków spod piątki, biuro samego prezesa z oryginalnym, drewnianym sufitem. Piwnicę, z której wydobywają się zazwyczaj okrzyki. - Twarz człowieka, który wchodzi tu i nie wie, czego się spodziewać, zmienia się w trzy sekundy. Dosłownie. Wystarczy, że wsiądzie na Wigry i banan od ucha do ucha gwarantowany - zauważa zielonogórzanin.
Muzeum? Nigdy nie było tego w planach
- To był twój cel? Stworzenie takiego miejsca, w którym większość odwiedzających ma ciarki, bo czuje, widzi, słyszy swoje dzieciństwo, młodzieńcze lata, dziadka, który woła na herbatę czy brata, który gra na Commodore? - dopytuję. - Nigdy! - odpowiedź jest krótka. - Śmiali się ze mnie, że od pierwszego dnia, kiedy zrobiłem prawo jazdy, jeżdżę tym samym żukiem. Tak, jeżdżę nim do dzisiaj (podkreśla poważnie). Śmiali się z nas, gdy z bratem zbieraliśmy te wszystkie przedmioty. A nam się one po prostu podobały. Nigdy nie analizowaliśmy, czy coś są warte, czy można na tym zarobić. Teraz to my się śmiejemy, bo nie musimy wykładać grubej kasy, żeby to kupić - przyznaje pomysłodawca muzeum.
Przez 13 lat można stworzyć pokaźną kolekcję. Gdy garaże, piwnice, strychy u rodziny, znajomych nie wystarczyły, potrzebna była większa przestrzeń do przechowania PRL-owskich zdobyczy. Pusta stodoła w Zielonej Górze Zatoniu, okazała się strzałem w dziesiątkę. Bo i biuro, i warsztat można tam też zorganizować. - Taki był cel, a nie muzeum - podkreśla Bartek. - Dopiero, gdy zaczęliśmy wykładać przedmioty, zapaliła się lampka. A może powinni obejrzeć to także inni? I tak kilka tygodni temu zapadła decyzja. Otwieramy muzeum PRL-u. Bez podglądania innych, bez reklamy. Ogłosiliśmy na Facebooku nasze istnienie i to wystarczyło. To, co działo się podczas ostatnich weekendów, przerosło moje najśmielsze oczekiwania.
Dźwięk autosanu=lawina wspomnień
Uratowane, znalezione na śmietniku czy strychach nieznajomych rzeczy, "przyciągały" Bartka nie bez powodu. - Bezcenne są reakcje odwiedzających. Jestem w szoku, jak reagują młodzi, ile mają pytań, jak chcą poznać historię każdego eksponatu. Nie spotkałem jeszcze młodego człowieka, który stoi z boku i się nudzi, a myślałam, że akurat ta grupa wejdzie i wyjdzie - przyznaje.
- Starsi nie kryją wzruszenia, radości. Nie miałem tego nigdy w planach, nawet nie marzyłem o tym, że stworzę miejsce, które tak jest potrzebne, które wywoła aż tyle emocji. W którym ktoś spędzi trzy godziny, aby dotknąć i obejrzeć każdy element, w którym już samo siedzenie w autosanie wywoła ciarki na plecach, a jego dźwięk lawinę wspomnień. Dla mnie to nadal jest jakiś kosmos.
Kury, szklanki... papier toaletowy
Do obejrzenia mamy kilka tysięcy przedmiotów. Wszystko odpowiednio do siebie dopasowane: jak stół, to i charakterystyczny obrus, szklanki, gazeta. Salon, to meblościanki, kanapy, fotele, kwiaty w wazonie, kury na telewizorze. Jest też miejsce na biwak, dział z kosmetykami, artykułami spożywczymi czy najchętniej fotografowany... papier toaletowy.
- Każdy przedmiot jest dla mnie ważny. Taką samą wartość ma aparat fotograficzny, przekazany przez starszego pana, który dostał go na komunię, co stary banknot. Kożuch, który dostaliśmy od pewnej uroczej staruszki, czy rower, który czeka na mnie na wysypisku śmieci - przyznaje szczerze Bartek.
Sama złapałam się na tym, że co chwilę rozpoznawałam elementy z rodzinnego domu. A gdy usiadłam na kanapie w salonie, poczułam się jak u dziadków. I ten charakterystyczny zegar na ścianie... - To jest to, o czym mówię od początku, tu wszystko ma wyjątkową moc. Nie przywraca tych złych wspomnień, a wywołuje szczerą radość.
Właściciele dbają o każdy szczegół. Nie otworzyli muzeum na wzór innych, podobnych instytucji. Tworzą to miejsce tak, jak czują. Zależy im na intymności zwiedzających. Na tym, aby każdy miał przestrzeń i czas na sentymentalną podróż.
Zaśniesz na półkotapczanie
- Podświetlam właśnie gabloty, swoją drogą ledy będą jedynym nowoczesnym elementem w muzeum, żeby każdy mógł wszystko dokładnie obejrzeć. A do tej instalacji dodam jeszcze ognisko, gitarę... W piwnicy niebawem zawisną żyrandole, dużo żyrandoli - na każdym kroku Bartek ma konkretną wizję. Jak sam mówi, codziennie jest coś do zrobienia, poprawienia, dodania. Ale na samych ekspozycjach nie kończą się pomysły.
Wigry wyjadą w trasę (uruchomiona zostanie wypożyczalnia rowerów), a klimat dookoła piękny, bo zaledwie 700 metrów od muzeum znajduje się jeden z Cudów Polski - Park Książęcy w Zielonej Górze Zatoniu. - Do życia przywrócimy też autosany i zaprosimy na wycieczki po Zielonej Górze. Muzyczka, przekąski, klimacik jak u cioci na imieninach. Pięknie? Pięknie! Ruszy też projekt "Noc w muzeum". Dosłownie. Będzie można wynająć nasze muzeum na noc, a i urodziny czy komunię też będzie można zorganizować. Nie zwalniamy tempa. Głowa pełna pomysłów, a odzew odwiedzających daje nam tylko dodatkową energię, bo skoro chcą nas odwiedzać i wracają, to jest najpiękniejsza recenzja tego, co udało nam się tutaj już stworzyć - podsumowuje Bartek Żak.
Wpisz w nawigację: Muzuem PRL-u. Nie lubię poniedziałków
Na mapie Polski znajdziecie wiele miejsc, które w swojej ofercie mają przeniesienie się w czasie. Każde ma swój specyficzny klimat. Jeśli chcecie poczuć ten, który udało się stworzyć w stodole w Zielonej Górze-Zatoniu (Orchidei 1) - wbijcie w nawigację Muzeum PRL-u. "Nie lubię poniedziałków" i sprawdźcie sami. Jestem przekonana, że od mojej wizyty, chociaż minęło kilkanaście dni, zmieniło się tam już naprawdę wiele. I obok malucha z pakunkiem na dachu, stoją już inne epokowe eksponaty.
Godziny otwarcia muzeum:
- piątek: 15.00 - 19.00
- sobota: 11.00 - 19.00
- niedziela: 11.00 - 18.00
- środy i czwartki - na indywidualne rezerwacje telefoniczne i poprzez formularz rezerwacyjny na stronie prl.zgora.pl