Rozejm bożonarodzeniowy. Gdy czas świąt powstrzymał na moment wojenne kule
Pierwsze Boże Narodzenie na francuskim froncie I wojny światowej przeszło do historii. Świąteczny czas i melodia znanej kolędy przełamały wrogość i nieufność, na jej miejsce wlewając bratnią miłość i człowieczeństwo w serca żołnierzy, którzy jeszcze kilkanaście godzin wcześniej mordowali się nawzajem. Jak doszło do "cudu pod Ypres"?
W czerwcu 1914 roku w Sarajewie doszło do udanego zamachu na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda. W ciągu kolejnego miesiąca deklaracje wojenne, niczym upadające kości domina, ogłosiły kolejne kraje ówczesnej Europy. 28 lipca rozpoczęła się Wielka Wojna. Nikt wtedy nie nazywał jej inaczej, bo któż mógł wiedzieć, że będzie zaledwie pierwszą w ciągu najbliższych lat...
Zgodnie ze strategicznym planem Schlieffena niemieckie wojska ruszyły na Francję, zakładając, że ofensywa potrwa zaledwie kilka tygodni i zakończy się szybkim zwycięstwem. Tak się nie stało. Front stanął pod Ypres — tu rozegrała się krwawa listopadowa bitwa. Rozpoczęła się "wojna okopowa". Żołnierze brytyjscy, będący aliantami Francji, i niemieccy ostrzeliwali się z rowów i umocnień wykopanych w ziemi, a pas oddzielający okopy był martwą strefą, tak zrytą przez moździerze, że nie uchował się tam żaden krzak czy drzewo. Nadeszła zima, a wraz z nią upadek morale.
"Cicha noc"
Wojna to piekło. Zima w okopach to piekło do kwadratu. Setki tysięcy żołnierzy stłoczonych w wąskich rowach, po kolana w mokrym błocie, wszechobecny smród rozkładających się zwłok, brak snu, choroby, przenikające do kości zimno (palenie ognisk było zabronione, by nie naprowadzić wroga na własne pozycje). Właśnie w takich warunkach miały przebiec święta Bożego Narodzenia dla obydwu stron konfliktu. Stało się jednak inaczej.
24 grudnia 1914 roku Brytyjczycy zauważyli błyskające ogniki po stronie niemieckich okopów. Wydawało się to na początku prowokacją lub przemyślną pułapką. Jednak nie — były to przystrojone choinki świąteczne, które żołnierze kajzera ustawili przed swoimi okopami. Niedługo później dołączyła do nich niosąca się nad zrytą pociskami ziemią niczyją melodia znana każdemu na całym świecie — kolęda "Cicha noc". "Stille Nacht, heilige Nacht! Alles schläft, einsam wacht..." śpiewali Niemcy. "Round yon virgin Mother and Child, Holy infant so tender and mild, sleep in heavenly peace..." - najpierw nieśmiało odpowiedzieli ich wrogowie po drugiej stronie. Z niemieckiej strony odpowiedziały im brawa.
Według wspomnień kombatantów nie można określić, kto pierwszy wyszedł z okopów — Anglicy do Niemców, czy Niemcy do Anglików. Nie jest to jednak ważne. Mężczyźni, którzy jeszcze wczoraj zabijali się w imię imperialnych interesów własnych władców, stanęli naprzeciw siebie jak przyjaciele. Na całej linii frontu doszło do małych rozejmów. Pod Ypres wymieniano się małymi prezentami, rozmawiano, śmiano się, rozegrano nawet towarzyski mecz piłki nożnej. Z powodu braku prawdziwej musiał za nią służyć worek wypełniony piaskiem.
Choć pierwsza inicjatywa wyszła od szeregowych żołnierzy, dowództwo obydwu stron doszło do porozumienia, by zawieszenie broni przedłużyć jeszcze o pierwszy dzień świąt. 25 grudnia był dniem pochówku poległych towarzyszy broni, wspólnych modlitw.
Cud, który się nie powtórzył
Najwyższe dowództwo, spędzające wojnę w cieple własnych sztabów i gabinetów, nie wykazało najmniejszego zrozumienia dla tego aktu międzyludzkiego braterstwa. Wzmożono działania propagandowe, by do podobnych wydarzeń nie doszło w kolejnym roku. W stosunku do wielu żołnierzy wyciągnięto konsekwencje służbowe za "wywrotową postawę".
Wojna trwała jeszcze kolejne cztery lata, pochłaniając życie wielu młodych mężczyzn, Niemcy zdecydowali się na użycie gazu musztardowego w 1917 roku. Moment, w którym możliwe było świąteczne zawieszenie broni, bezpowrotnie minął. W sercach znów górę wzięła nienawiść.
Zobacz również:
Jak zaplanować przygotowania do świąt?