Szczypta traumy w raju utraconego dzieciństwa. Straszaki z PRL-u

Zabawki, kreskówki, książki budują część naszego dziecięcego świata. Teraz tworzone są najczęściej z pomocą psychologów i fachowców od rozwoju, zawierając w sobie i walor rozrywki, i rozwoju. Kiedyś jednak nikt nie przejmował się takimi detalami. Ci, którzy dzieciństwo przeżyli w PRL-u, często bawili się zabawkami i oglądali filmy, które wprowadziłby współczesne dzieci w stan głębokiego szoku. Pamiętacie jeszcze te nasze wczesne "traumy"?

Muzeum Zabawek i Zabawy w Kielcach, fragment ekspozycji
Muzeum Zabawek i Zabawy w Kielcach, fragment ekspozycjiFot. Monkpress / East NewsEast News

Płaczące lalki, grające miśki

Głównym producentem lalek w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej było przedsiębiorstwo Krawal, mieszcząca się w Krakowie fabryka lalek. To właśnie z linii produkcyjnych Krawalu zjeżdżały plastikowe i gumowe bobasy o samootwierających się oczach i pięknie ubrane dziewczynki patrzące w pustkę malowanymi źrenicami. Polichlorek winylu lał się jak gęsta zupa w formy rozczłonkowanych elementów, by później być ręcznie ozdobiony farbą, sztucznymi gałkami oczu i kolorowymi włosami.

Lalki o wielu obliczach? Witamy w PRL
Lalki o wielu obliczach? Witamy w PRLarchiwum prywatne

- Z pewnością zmienia się estetyka, którą ogólnie przyjmujemy za odpowiednią dla dzieci - mówi mi Natalia, z wykształcenia psycholożka, aktualnie niepracująca w zawodzie i zajmująca się żmudnym procesem uspołecznienia trójki swoich córek.

- Płaczące lalki, którymi ja bawiłam się w latach 80., teraz wspominane są przez nas jako coś brzydkiego i trochę niepokojącego. Jak Chucky z horrorów. Ale przecież wtedy tak nie było, nie budziły w nas strachu. Nie mieliśmy po prostu porównania. Oczywiście poza lalkami Barbie, ale one nie były dostępne dla wszystkich. Lalki z Krawalu, choć wtedy, dla nas jako dzieciaków, były super obiektem opieki i pociechy, nie wzbudziły chyba zbyt dużego entuzjazmu moich córek. One w końcu ubierają swoje "laleczki" w Simsach - mówi Natalia.

Podobne, acz równocześnie zupełnie inne, wspomnienia zachował też mój kolega ze szkoły podstawowej Rafał.

- Lalkami się nie bawiłem, wiadomo. Ale jako smark, to oczywiście miałem jakieś przytulanki, wiesz, nie pamiętam tego nawet za bardzo. Pamiętam za to, jak kilka lat później — miałem pewnie z 10, albo 11 lat już, wlazłem na strych i znalazłem tam pluszowego misia. I okazało się, że on ma pokrętło na plecach. Zakręciłem i zaczęła grać pozytywka. Odłożyłem miśka i chciałem sobie pójść, ale on ciągle grał z tego pudła z gratami, jakby przyzywał, skarżył się. Coraz wolniej i wolniej. Zrobiło mi się go tak strasznie żal, że po prostu się popłakałem i zabrałem go do swojego pokoju. Stał na półce jeszcze do czasu, aż poszedłem do technikum. Kto w ogóle wpadł na pomysł, żeby robić takie smutne pluszaki? - pyta na koniec Rafał, otwierając piwo w swojej kuchni. Widzę, że patrzy cały czas za okno trochę szklistym wzrokiem. Czy słyszy znów tę nostalgiczną melodię w swojej głowie i przez kilka sekund znów chce mu się płakać?

Strachy z telewizora

Takie zabawki mogą śnić się po nocach
Takie zabawki mogą śnić się po nocacharchiwum prywatne

A więc zabawki nie wzbudzały naszego strachu ani niepokoju, gdy byliśmy dziećmi, choć teraz z perspektywy lat mogą wydawać nam się trochę nie na miejscu. Być może nie wytrzymały po prostu próby czasu. Sprawy trochę inaczej się mają za to z tym, czym karmił nas za młodu telewizor.

Bardzo wiele osób na forach internetowych przyznaje się, że umierało ze strachu podczas projekcji "Przyjaciela wesołego diabła", z wyjątkowo pokracznym Piszczałką w roli głównej. Wydaje się, że jest to wręcz pokoleniowa trauma. Choć była to ekranizacja przedwojennej powieści Kornela Makuszyńskiego, a w rolę Piszczałki wcielał się całkiem sympatyczny chłopiec Piotr Dzimarski, to przerażająca charakteryzacja bohatera naznaczyła niejedną dziecięcą wyobraźnię strachem, a nawet przerażeniem.

Dziecięce marzenie, czy gadżet grozy?
Dziecięce marzenie, czy gadżet grozy?archiwum prywatne

Podobnie sprawy się miały po premierze w 1983 roku "Akademii Pana Kleksa". Chociaż sam film iskrzy się wesołością i kolorami, to jednak i w nim znalazła się scena-perełka, której raczej nie uświadczylibyśmy we współczesnych produkcjach dla dzieci. Chodzi oczywiście o kultowy marsz wilków z muzyką zespołu TSA. Sekwencja to mroczna, mocna i niebiorąca jeńców — dlatego też do tej pory pamiętana w zasadzie przez wszystkich, którzy jako dzieci oglądali "Akademię...".

Znajdą się też przykłady telewizyjnych  straszaków spoza granic Polski Ludowej — i to z samego "zgniłego, kapitalistycznego" USA. Jeden z moich znajomych przyznaje, że do tej pory wstyd mu za to, że kiedy na Dwójce emitowano "He Mana i władców wszechświata", to uciekał z pokoju za każdym razem, gdy na ekranie pojawiał się Szkieletor.

Poczytaj mi mamo... ale obrazków nie pokazuj

Taki widok trudno zapomnieć
Taki widok trudno zapomniećarchiwum prywatne

Dziecko PRL-u wytchnienia nie mogło znaleźć też w spokojnej lekturze bajek i dziecięcych klasyków. No oczywiście  nie wszystkich, ale dwa przykłady są na tyle mocne i przerażające, że żal byłoby je pominąć. A wszystko wzięło się z pomysłu, by do stworzenia oprawy graficznej książek dla dzieci zaprosić uznanych twórców polskiej szkoły plakatu. Co mogłoby pójść nie tak?

- "Król kruków", "Król kruków". Królkrukówkrólkurkówkrólkruków! O Jezu, pamiętam tę książkę 40 lat i nadal przechodzą mnie ciarki! Pamiętam, że zajrzałam do niej, mając lat chyba sześć. Nie czytałam. Stałam jak zamurowana, przeglądając kolejne ilustracje. W kompletnym szoku. Do tej pory prześladuje mnie obraz kruka trzymającego w dziobie ludzie oko — wspomina Ada ze Zwierzyńca.

Nic dziwnego. Wydanie "Króla Kruków. Baśni Gaskońskiej" Paula Delaure ilustrował Stasys Eidrigevicius - znany, ceniony i wszechstronny artysta nurtu surrealizmu i symbolizmu. Twórczość Stasysa "zaludniają dzieci o wielkich oczach, osamotnione i wylęknione, a także ptaki, domowe zwierzęta, ożywione przedmioty, maski" - opisywał portal Culture. Jednak dla sześcioletniej dziewczynki zdarzenie z tymi mrocznymi i równocześnie nostalgicznymi wizjami może okazać się niezbyt przyjemnym wspomnieniem na całe życie.

Drugim niezapomnianym i równie traumatycznym doświadczeniem może być lektura "Niekończącej się historii" Michaela Endego z ilustracjami Antoniego Boratyńskiego. Znów oto mamy do czynienia ze sztuką bardzo wysokich lotów, obrazy Boratyńskiego są wspaniałe i niesamowicie działające na wyobraźnię. Niemniej mroczna, jakby unurzana w księżycowym świetle, niepokojąca estetyka tych wizji młodsze dzieci mogła przyprawić o prawdziwą palpitację serca.

A jakie wspomnienia dziecięcych koszmarków kryją się w waszych głowach? 

"Na zdrowie": Kasza mannaPOLSAT GO
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas