Ta narodowa przypadłość może zgubić Polaków!
My, Polacy, mamy pewną narodową przypadłość. Zatruwa nam ona życie i niepotrzebnie wpędza w kompleksy. Przekazujemy ją sobie z pokolenia na pokolenie i trudno nam przerwać ten zaklęty krąg. Zdziwisz się, ale nie chodzi o nadmierne picie, tylko o skłonność do narzekania i martwienia się na zapas. Z pomocą przychodzi psycholog Joanna Godecka, która w swojej książce "Przestań się zamartwiać", zdradziła sekrety szczęśliwego życia. W wywiadzie dla Interii podzieliła się niektórymi z nich.
Iwona Wcisło, Interia: Powszechny jest wizerunek wiecznie narzekającego Polaka. Weźmy za przykład pytanie: "Co słychać?" Zadając je w naszym kraju możemy być pewni, że usłyszmy litanię nieszczęść. Czy tacy rzeczywiście jesteśmy?
Joanna Godecka: - Nie dysponuję żadnymi wiarygodnymi statystykami, ale faktem jest, że ludzie, którzy patrzą na jasną stronę życia, na takie pytanie odpowiedzą: "A, dziękuję. Dobrze mi ostatnio idzie w pracy". Kiedy zaś ktoś od razu wyciąga z kapelusza wszystkie swoje nieszczęścia, to oznacza, że na nich się w życiu koncentruje. A istnieje zasada, że jeśli na czymś skupiasz swoją uwagę, to dostajesz tego więcej. Dlatego nasza narodowa skłonność do narzekania sprawia, że czujemy się gorzej, a nasze życie jest trudniejsze i mniej pogodne. Starajmy się częściej patrzeć na pozytywy i obszary, w których jesteśmy spełnieni.
Czyli takie wylewanie swoich żalów nie pomoże nam poczuć się lepiej?
- Wydaje mi się, że bardziej pomocna od narzekania jest konstruktywna rozmowa, w której zawiera się jakaś inspiracja. To wcale nie musi być rozmowa z psychologiem - często wystarczy dobry przyjaciel, który otworzy nam oczy na nasze możliwości, wskaże palcem to, co już mamy, a nie doceniamy. Po takiej rozmowie poczujemy się podbudowani, natomiast po zwykłym wylaniu żalów, z którego nic nie wynika, jedynie utwierdzimy się w przekonaniu, że jest nam źle. Nie sądzę, by poprawiło to komuś nastrój.
- Istnieje rodzaj terapii, którym ja też się zajmuję: TSR, czyli terapia skoncentrowana na rozwiązaniach. Gdy do terapeuty tego nurtu przychodzi człowiek, który ma bardzo trudną sytuację życiową, bo np. stracił pracę, a nie ma osoby, która mogłaby go wesprzeć, to jak najszybciej szuka się fundamentu, na którym może on postawić stopę i zrobić pierwszy krok. Zastanawiamy się wspólnie, co w tym wszystkim jest dobrego. I okazuje się, że zawsze coś jest. Dla mnie narzekanie i martwienie się nie ma w sobie nic konstruktywnego.
A co z kobietami? Wydaje mi się, że mamy niższe poczucie własnej wartości niż mężczyźni. Kiedyś znalazłam statystyki, które pokazywały, że kobiety odpowiadają na ogłoszenie o pracę, kiedy spełniają 90-100 proc. wymagań, a mężczyznom wystarcza 60 proc.
- Rzeczywiście kobiety mają zwykle niższą samoocenę niż mężczyźni. Kiedyś opiniowałam raport "Czy Polki czują się atrakcyjne" przeprowadzony dla sektora kosmetyków. Chodziło oczywiście nie tylko o urodę, ale też walory intelektualne i kompetencje. Tylko dwie Polki na dziesięć uważały, że ich samoocena jest dobra i czują się atrakcyjne. To jest bardzo mało!
Dlaczego tak się dzieje?
- Z pokolenia na pokolenie dziedziczymy pewien model: nasze babcie i mamy nie miały zbyt wielu możliwości, by budować swoją samoocenę. Ich pozycja zawodowa była na ogół słaba, często były też zależne ekonomicznie. Jeśli mama nie czuła swojej siły sprawczej czy atrakcyjności, to przekazuje taki model funkcjonowania swojej córce.
- Uczymy się przez obserwację, dzięki pracy neuronów lustrzanych. Jeśli przez kilka lat naszego życia jesteśmy świadkami zachowań wynikających z braku wiary w siebie, to uznajemy to za normę i niejako zapożyczamy. Przestaje nas dziwić, że ktoś nas gorzej traktuje. Mimo że mogłybyśmy zawalczyć o więcej, nie robimy tego, bo nam to po prostu nie przychodzi do głowy albo uważamy, że nie damy sobie rady z wyzwaniami.
- Ale to się na szczęście zmienia. Pootwierały się niektóre okna, dziewczyny uczą się w różnych szkołach, często zagranicznych, zmienili się rodzice i same kobiety inaczej funkcjonują. Ale to jest proces, który jeszcze musi potrwać, żebyśmy mogli powiedzieć, że kobiety w Polsce mają dobrą samoocenę.
Z książki "Przestań się zamartwiać" wyłania się przerażający łańcuch: kobieta z niskim poczuciem własnej wartości szuka partnera, który ją w nim utwierdza, a ona potem przenosi je na dziecko. I tak bez końca?
- Kobiety często nie wierzą w swoje kompetencje zawodowe i godzą się na bycie asystentką, mimo że tak naprawdę chciałyby zostać prezesem. I tak samo jest w związkach. Jeśli jej rolą jest bycie drugoplanową postacią, to szuka mężczyzny, który będzie chciał nią zarządzać. On z kolei szuka kobiety, która nie ma swojego zdania i łatwo nią manipulować. Gdy we wzorcu domowym pojawiała się przemoc, chociażby psychiczna, to osoba, która jej doświadczyła będzie ją uznawała za normę. Zdarza się, że sytuacja staje się bardzo dokuczliwa i wtedy kobieta buntuje się, przerywając ten łańcuch. Ale nie dzieje się to z dnia na dzień.
***Zobacz także***
W książce wspomina pani o inteligencji serca. Chyba mało kto o niej słyszał. Co to takiego?
- Z badań wynika, że serce spełnia nie tylko funkcję mięśnia pompującego krew, ale jest też narządem sensorycznym. Aż 60 proc. komórek serca to komórki neuronalne. Oznacza to, że uczestniczą one w procesie uczenia się. Mózg tworzy logiczne zapisy w formie wspomnień, a serce zapisy emocjonalne.
- Niestety, w naszej kulturze pierwszeństwo dajemy głowie, a serce i uczucia traktowane są marginalnie. Gdy np. dziecko wraca smutne ze szkoły, to matka najczęściej pyta, co się stało i na tym się koncentruje. Rzadko pada pytanie: "Co czujesz?" W związku z tym nie uczymy się rozpoznawać i korzystać z emocji. A one są dla nas cenną informacją zwrotną.
- Serce ma 5 tys. razy silniejsze pole elektromagnetyczne niż mózg. Oznacza to, że emocje są o wiele silniejsze od naszych myśli. Nawet, jeśli w stresującej sytuacji powiemy sobie, że nie ma sensu się denerwować, to emocje i tak wezmą górę, a ciało zacznie odczuwać dyskomfort. Emocje mówią nam, że coś trzeba zmienić, ale na ogół ignorujemy ten głos i zamiast tego np. sięgamy po środki uspokajające. Wysłuchanie go wymaga od nas zmiany perspektywy.
- Wcześniej przerażały mnie wystąpienia publiczne, bo bałam się krytyki. Tego, że coś palnę i ktoś się będzie śmiał. Tymczasem była to błędna postawa i zmieniłam ją na inną. Pomyślałam, że nie występuję, żeby zrobić na kimś wrażenie, ale żeby podzielić się swoją wiedzą i doświadczeniem. To, co ktoś o mnie myśli przestało być ważne. Oczywiście nie stało się to z dnia na dzień. Do takiego konstruktywnego przebudowania swojego myślenia wezwały mnie emocje. To one powiedziały mi, że coś nie jest w porządku.
- Głowa jest naszym strategiem, ale powinna nam służyć do realizacji tego, co sygnalizuje serce. Wykalkulowane decyzje, podjęte z pominięciem emocji, zwykle nie przynoszą nam szczęścia. Często spotykamy ludzi, którzy są bogaci, mają dobrą pracę i wszystko w ich życiu wydaje się być ok. Ale nie są szczęśliwi, ponieważ oderwali się od swoich potrzeb emocjonalnych, stłumili je i przestali słyszeć. Receptą na szczęście jest rozpoczęcie dialogu z własnymi emocjami.
Zaciekawiło mnie stwierdzenie, że im mamy mniej, tym jesteśmy spokojniejsi. Czy to może tłumaczyć niepowodzenia osób, które nagle wygrały fortunę na loterii?
- Często zdarza się, że osoby, które wygrały na loterii, wracają do punktu wyjścia i myślą sobie, że w końcu im dobrze, bo już nic nie mają. Duża kwota pieniędzy jest pewnego rodzaju energią, do której nie jesteśmy przyzwyczajeni. Może się okazać, że nie potrafimy jej połączyć ze swoim obrazem. Jest to dla nas tak nienaturalne, że aż obciążające i zaczynamy czuć się przytłoczeni. Do tego dochodzą zjawiska, które są związane z wygraną: rodzina, która uważa, że powinniśmy się podzielić, czy listy od różnych nieszczęśników, którzy oczekują pomocy. I zaczynamy wpadać w stan zamieszania emocjonalnego.
- Ogarnia nas pewien rodzaj wariactwa, bo chcemy zmienić nasze życie i zaczynamy kupować różne rzeczy, ale ponieważ nie jesteśmy do tego przyzwyczajeni, robimy to kompulsywnie. Nie mamy umiejętności zarządzania dużą kwotą pieniędzy, dlatego może się okazać, że sporo kupiliśmy, ale zaczyna nam brakować na obsługę tego wszystkiego. I jak się okazuje - nie wystarczy mieć. Żeby być szczęśliwym z tego powodu, trzeba się połączyć emocjonalnie z tym stanem: jeśli chcemy utrzymać swoją nową pozycję, musimy dać sobie czas, żeby się do tego przyzwyczaić. Perspektywa osoby, które nic nie miała, a nagle dostała dużo, jest zaburzona.
I pojawia się pewnie dodatkowy stres związany ze strachem o utratę tego wszystkiego.
- Tak, to jest olbrzymi stres. Znajdujemy się w sytuacji, w której nigdy wcześniej nie byliśmy: nie mieliśmy takich pieniędzy i tak naprawdę nie wiemy, jak się z nimi żyje. Zaczynamy się miotać. To jest podobnie jak ze wzorcem osobistym. Jeśli w naszym domu była przemoc i złe układy rodzinne, to trafiając na kogoś, kto traktuje nas jak księżniczkę, nie możemy sobie z tym emocjonalnie poradzić i to psujemy. Taka sytuacja jest dla nas zagrażająca, przez to, że jest nam nieznana.
***Zobacz także***
Stabilizacja, do której dążymy, to pewnego rodzaju pułapka. Możemy w niej utknąć, bojąc się zmiany. W pracy, która nie daje nam satysfakcji, czy w związku, który jest toksyczny. Jak tego uniknąć?
- Przede wszystkim powinniśmy na bieżąco reagować na swoje emocje, bo to one są drogowskazem. Jeżeli moja sytuacja jest stabilna, ale nie czuję się z niej usatysfakcjonowana, to mogę wyciągnąć wnioski z tych emocji i zmienić pewne rzeczy na bardziej funkcjonalne. Nie można w życiu okopać się na wybranej pozycji i trwać w niej, bo wtedy jest to walka o przetrwanie. Nie możemy przylgnąć do naszej rzeczywistości i nie oddychać. Jeśli to robimy, to po jakimś czasie odkrywamy, że nie oddychamy. I to jest ten moment, w którym czujemy, że jesteśmy nieszczęśliwi.
- Stabilizacja powinna być naszą bazą, bo jest nam potrzebna. Człowiek musi zaspokoić swoje podstawowe potrzeby, aby mógł być kreatywny i szczęśliwy. Nie może być głody, bezdomny, ani w dotkliwy sposób samotny. Ale kiedy już to zdobyliśmy, to żyjmy! Bądźmy otwarci na zmiany i rozwój. A bez opuszczenia strefy komfortu nie ma rozwoju. Sukces, osobisty, zawodowy czy materialny, bywa definiowany jako działanie na granicy swoich możliwości. Jeśli chcemy osiągnąć coś, co będzie dla nas sukcesem, musimy świadomie przesunąć ją dalej.
I to jest chyba najtrudniejsze! Weźmy przykład pracy: dopóki ona jest, mało kto szuka nowej. Nawet, jeśli obecna nam się nie podoba. Dopiero, gdy coś się wydarzy - np. dostajemy wypowiedzenie, to zaczynamy się rozglądać. Jak zmotywować się do zmian?
- Ma pani świętą rację. Często słyszymy, jak ktoś narzeka: "Jak ja mam dosyć swojej pracy. Mogliby mnie już zwolnić". Po czym się okazuje, że szykują się zmiany organizacyjne, a wtedy ta sama osoba mówi: "O, boże! Żeby mnie tylko nie zwolnili". W obliczu szansy, która nam się marzyła, czujemy przerażenie.
- Dzieje się tak, kiedy kierujemy się wyłącznie racjonalnymi przesłankami. Głowa mówi: "Praca może jest nieciekawa, ale pensja co miesiąc wpływa na konto i to jest fajne". Natomiast serce mówi: "W tej pracy jest okropnie, nudzisz się i nie lubisz swojego szefa". Jeśli w niej zostaniemy, to będziemy nieszczęśliwi. A gdy posłuchamy swojego serca, to prawdopodobnie znajdziemy sobie nową pracę i powiemy sobie, że dobrze się stało.
- To, co zrobimy w niekomfortowej sytuacji zależy od tego, na ile sobie ufamy. Według mnie zaufanie jest najważniejszą rzeczą w życiu. Jeśli sobie ufamy, to jesteśmy w stanie podejmować ryzyko i wyzwania. A jeśli się okaże, że ryzyko się nie opłaciło, to podejmujemy kolejne. Dążymy do czegoś, a nie trwamy w stagnacji, pilnując, by się nie zawaliło. Prędzej czy później coś się zawala, bo taka jest energetyka świata, w którym nie ma miejsca na stagnację. Jest ona jedynie stanem przejściowym.
A jak to jest z wizualizacjami? Czy naprawdę są skuteczne?
- Wizualizacja opiera się na teorii naukowej związanej ze sposobem, w jaki funkcjonują nasze neurony lustrzane. Wizualizacja to myślenie obrazami. Mózg człowieka nie odróżnia w pełni wyobrażeń od rzeczywistości. To dlatego oglądamy filmy wypiekami na twarzy, a podczas czytania książek uruchomiamy wyobraźnię. Można więc powiedzieć, że poprzez wizualizację przyswajamy sobie nowe wzorce.
- Załóżmy, że nieśmiała dziewczyna obawia się randki z nowo poznanym chłopakiem. Przeżywa, że brak jej swobody. Jeżeli utrzyma takie myślenie, to pewnie stanie się wycofana i wypadnie gorzej, niż ją na to stać. A przecież tego nie chce! Dlatego warto stworzyć w głowie inny scenariusz pod tytułem: "Potrafię zachowywać się swobodnie!" Skuteczna wizualizacja powinna obejmować wszystko: od momentu, kiedy się ubiera i maluje, jedzie na spotkanie, wita się i zaczyna rozmowę. Wizualizacja musi zawierać w sobie pozytywne emocje - przyjemność, ekscytację, ciekawość i pewność siebie. Po kilku takich razach mózg uczy się odpowiednich reakcji i ma je wbudowane do swojej pamięci. To tak, jakby odbyło się już kilka udanych randek.
- Jeśli nauczymy się lęku, to zaczynamy go w pewnym momencie traktować jako jedyną możliwą opcję. Poruszamy się wyłącznie po tej znanej ścieżce, mimo że są na niej kamienie i skręcamy na nich kostki. Ale nie znamy innej drogi, więc nią chodzimy. Podczas wizualizacji zaczynamy wydeptywać nową ścieżkę. Na początku idziemy nieporadnie, bo jej jeszcze nie widać i ostrożnie stawiamy każdy krok, ale gdy przejdziemy nią 10-15 razy, to będzie już wyraźna. A w międzyczasie ta stara i już nieużywana zacznie zarastać. Wtedy zaczynamy na dobre używać nowej. Tak wygląda uczenie się nowego podejścia do sytuacji, które wzbudzały w nas lęk.
- Z wizualizacji również korzystają sportowcy. Adam Małysz przyznał się kiedyś, że bez niej nie byłoby jego sukcesu. Sfera emocjonalna była dla niego trudna, a jego emocje bardzo kruche. Z wizualizacji korzystali również kosmonauci z NASA. To na ich użytek metoda ta została opracowana.
***Zobacz także***
Spotkałam się z teorią, że lepiej sprawdzają się czarne scenariusze. Wyobrażamy sobie wtedy najgorszą rzecz, jaka może nam się przydarzyć, a wtedy nic nie jest nas w stanie zaskoczyć. Może być tylko lepiej.
- Przede wszystkim powinniśmy wiedzieć, że przez wysyłanie pewnych sygnałów sami kreujemy rzeczywistość. Jeśli przychodzę na wspomnianą randkę przekonana, że odejdę z kwitkiem, to co mi z tego, że się z tym oswoiłam, skoro to mi nie pomaga? Kiedy mową ciała i swoim wewnętrznym nastawieniem przekazuję sygnał, że spodziewam się odrzucenia, staję się defensywna. Dużo lepiej przyjść z przekazem: dobrze się czuję, jestem zrelaksowana i ciekawa ciebie. Nie mam pewności, że ci się spodobam, ale mam nadzieję, że nasze spotkanie będzie udane. A jeśli nam się nie uda, to trudno - nie będzie to koniec świata.
Niektórzy uważają, że obecnie panuje "tyrania pozytywnego myślenia". Czy ciągła presja, by myśleć optymistycznie może nas wpędzić w depresję?
- Musimy rozróżnić tłumienie trudnych emocji od pozytywnego myślenia. Jeżeli nie lubię siebie i uważam, że moje życie nie jest fajne, to nie wystarczy wmawianie sobie, że się kocham, a życie jest super. W tym momencie tłumię swoje prawdziwe emocje, aby nie konfrontować się z nimi. A wtedy może być jeszcze gorzej, bo faktycznie wywieram na sobie dodatkową presję: kocham się, bo muszę, ale tak naprawdę, to nie mam pojęcia, na czym to polega. To uruchamia we mnie konflikt wewnętrzny.
Czyli chodzi tu raczej o szkodliwość płytkiego pojmowania pozytywnego myślenia?
- Tak. Nie chodzi o keep smile, tylko o bycie w kontakcie z tym, co czuję i budowanie pozytywnej alternatywy. Jeśli często czuję się smutna, to znaczy, że w moim życiu dzieje się coś negatywnego. Zamiast to ignorować, co bardzo często robimy, pochylmy się nad tym i zastanówmy, skąd to uczucie. Możemy porozmawiać z kimś bliskim albo pójść do terapeuty. Samego siebie łatwiej jest nam zrozumieć w rozmowie z inną osobą, ponieważ nasza głowa bywa zdolna do automanipulacji. Kiedy naprawdę zanurzymy się w swoich emocjach, to zrozumiemy, w czym tkwi problem.
Jeśli w naszym otoczeniu mamy osobę, która lubi narzekać i się zamartwiać, to co możemy zrobić, żeby jej pomóc to zmienić? Dla niej samej i dla nas, bo czasami trudno z takim człowiekiem wytrzymać.
- Gdy ktoś "tak ma" i uważa jest mu z tym dobrze, a nawet walczy z nami, kiedy coś pozytywnego próbujemy mu zaszczepić, to nie mamy możliwości, by mu pomóc. Jest to możliwe dopiero wtedy, kiedy sam zadeklaruje, że chciałby z tego stanu wyjść. Osoba, która patrzy na świat przez czarne okulary, widzi przewagę negatywnych rzeczy: błoto, dziury w chodniku, ponurych ludzi czy zdewastowany budynek. Osoba o pozytywnych nastawieniu dostrzeże, że pomiędzy płytkami chodnika zakwitły kwiaty, ktoś idzie ładnie ubrany, a inny właśnie odnowił elewację.
- Jeśli należymy do tej drugiej grupy, możemy być przewodnikiem dla osoby, która wszystko widzi w ciemnych barwach. Nie możemy jednak jej terroryzować, mówiąc: nie myśl tak, to jest złe! Zamiast tego pokażmy pozytywy: popatrz tu zakwitł kwiatek czy właśnie słońce wyszło zza chmur. Nie dajmy się wciągnąć w narzekanie, tylko wskażmy, co jest pozytywne w danej sytuacji. Wtedy jest szansa przekierowania czyjegoś spojrzenia na słoneczną stronę chodnika.
* Więcej o książce Joanny Godeckiej "Przestań się zamartwiać" przeczytasz TUTAJ.
***
#POMAGAMINTERIA
Fundacja Centaurus - największy w Europie azyl dla koni walczy o przetrwanie swoje oraz podopiecznych. Z powodu epidemii COVID z dotacji wycofują się kolejne upadające firmy i tracący pracę darczyńcy. Na to wszystko nakłada się susza, która spowodowała dwukrotny wzrost cen siana. Sytuacja jeszcze nigdy nie była tak dramatyczna. Organizacja walczy o swoje być albo nie być. Pomóż i ocal setki zwierząt od śmierci! Sprawdź szczegóły >>>
Zobacz również: