W PRL-u wyczekiwano ich bardziej niż pierwszej gwiazdki. Płynęły statkami

- Przysiągłem sobie wtedy, jedząc tę pomarańczę, że jak będę duży, to będę sobie je kupował całymi kilogramami - mówi z rozrzewnieniem pan Kazimierz. PRL-owskie luksusowe dobro, sprowadzane jedynie na święta, budzi mnóstwo wspomnień. Jak to właściwie było z tym sławnym "pomarańczowym szaleństwem"?

Pomarańcze były nieodłącznym elementem świąt w PRL
Pomarańcze były nieodłącznym elementem świąt w PRL/Narodowe Archiwum CyfroweZ archiwum Narodowego Archiwum Cyfrowego

W oczekiwaniu na komunikat o statku z cytrusami

Dla wielu osób to właśnie one były symbolem zbliżających się świąt. Choć o Bożym Narodzeniu w czasach komunizmu nie było mowy, to wyjątkowy czas nazywany po prostu Gwiazdką budził w Polakach ekscytację, ale także stres. Przygotowania zaczynały się znacznie wcześniej niż w grudniu: ze względu na niewielką ilość towarów dostępnych w sklepach i ograniczoną ilość pieniędzy, pierwszym i najważniejszym zadaniem było odłożyć jak najwięcej, aby pod koniec roku móc wyprawić godne święta dla bliskich. Odkładano na karpia, szklane malowane bombki, żywą choinkę, upominki dla dzieci, a także na niekwestionowaną gwiazdę świątecznego stołu: pomarańcze. Z utęsknieniem wyczekiwano na doroczny komunikat o dopłynięciu statku załadowanego pożądanymi przez wszystkich cytrusami. Niedostępne w pozostałe dni roku, stanowiły niemal dobro luksusowe dla obywateli PRL.

"Zostaw, zjemy dopiero po Wigilii"

Po potwierdzeniu, że pomarańcze "dopłynęły" z zaprzyjaźnionej Kuby, śledziło się rozwożące cytrusy ciężarówki i obliczało, kiedy dotrą do miejscowości, w której się mieszkało. Pan Kazimierz, który w tych czasach był zaledwie chłopcem, pamięta smak i zapach jedzonych po Wigilii soczystych ząbków pomarańczy. - Nie umiem powiedzieć, czy to było dobre, czy nie. Liczyło się to, że mama przejęta była, tata. To było coś wielkiego, ważnego. Jadłem i czułem, że jestem ważny, bo mogę spróbować. Przysiągłem sobie wtedy, jedząc, że jak będę już duży, to będę sobie te pomarańcze kupował kilogramami - śmieje się.

Święta w PRL
Święta w PRL/Narodowe Archiwum CyfroweZ archiwum Narodowego Archiwum Cyfrowego

84-letnia pani Teresa szczególnie zapamiętała święta pod koniec lat 80. - Mój mąż pracował wtedy w Niemczech i przywiózł stamtąd 2 kg pomarańczy i bananów. Pamiętam do dziś, że syn, wówczas 10-letni, gdy miał pokazać jakie prezenty dostał, to schował ręce za siebie i pokazywał na zmianę pomarańczę i banana. To była taka radość - wspomina. Aby niczego nie zmarnować, skórki pomarańczy pani Teresa zachowywała. - Kandyzowana skórka pomarańczy to był wspaniały dodatek do ciast! Wtedy to się tak żyło, żeby nic się nie marnowało. A jak była jakaś obita czy niedojrzała, to wkłuwałam w nią goździki, żeby ładnie w domu pachniało - mówi. U wszystkich moich rozmówców powtarza się jedna zasada: nieważne, kiedy dostało się swój przydział cytrusów, nie wolno było ich zjeść wcześniej, niż tuż po Wigilii lub w pierwszy dzień świąt. 

Zamiast pomarańczy kapusta kiszona?

Pani Danuta, która w tym roku kończy 70 lat, mówi, że pomarańcze to był symbol świąt. - Dla wielu moich znajomych to pomarańcze były ważniejsze nawet od karpia. Mój syn najstarszy cieszył się na to, pamiętam, jak mu pierwszy raz obrałam. Takie oczy zrobił, nie wiedział co to takiego. A jak spróbował, to się skrzywił, bo kwaśne, wszyscy się śmialiśmy. Ale pachniało w całym domu i to też się pamięta - mówi.

Pomarańcze w PRL
Pomarańcze w PRL/Narodowe Archiwum CyfroweZ archiwum Narodowego Archiwum Cyfrowego

Mimo, że Polacy byli zagorzałymi fanami egzotycznych owoców, okazuje się, że byli także jego równie zaciekli wrogowie i to na samym szczycie aparatu państwowego. Władysław Gomułka twierdził ponoć, że sprowadzanie pomarańczy do Polski to strata pieniędzy. Poprzeć tę tezę miał wyliczając, że w kapuście kiszonej jest tyle samo witaminy C co w cytrusach. Cyrankiewicz w odpowiedzi miał wypowiedzieć słowa, będące kwintesencją stylu żartów rodem z filmów Barei: "Ale kapusty kiszonej do herbaty nie wciśniesz". A taka herbata z cytryną to było, podobnie jak rosół, remedium na wszelkie choroby. Pani Małgorzata pamięta smak cytryny głównie dzięki swojemu tacie. - Był kolejarzem i zawsze, gdy z siostrą byłyśmy chore, to w dworcowym barze “Smok" kupował cytrynę w plasterkach, bo tak również były sprzedawane - mówi.

"Kołchozowe pomarańcze"

Aby uleczyć "głód cytrusowy", komunistyczne władze eksperymentowały do tego stopnie, że zakładano nowe plantacje cytryn i pomarańczy. "Znaszli ten kraj, gdzie cytryna dojrzewa? Pięknie dojrzewają owoce cytrusowe pod słońcem Gruzji" - rozpoczyna się krótki reportaż zatytułowany "Kołchozowe pomarańcze" z roku 1950, dotyczący nasadzeń i zbiorów tych owoców na terenie kołchozu im. Stalina. Pokazane na filmie młode kobiety w chustkach na głowie ścinają i obracają w dłoniach dojrzałe owoce z uśmiechem na twarzy.

W Uzbekistanie natomiast stworzono nową odmianę cytryn i grapefrutów, dostosowując ją do warunków panujących w klimacie Azji. Eksperyment uznany za sukces przewidywał “zapełnienie tego kraju soczystymi cytrusami". Jak widać, starano się sprostać oczekiwaniom przeciętnych Kowalskich, którzy marzyli o lepszym i częstszym dostępie do tych dóbr owocowych.

Kombinacje, starania, bójki i wymiany

Pomarańcze w PRL
Pomarańcze w PRL/Narodowe Archiwum CyfroweZ archiwum Narodowego Archiwum Cyfrowego

Trochę zabawne, a trochę straszne były także sposoby na zdobycie luksusowych owoców. Historia opisuje przypadki bójek, przepychanek a nawet interwencji milicji gdy klienci oskarżali ekspedientki o chowanie pomarańczy "pod ladę". To działo się najczęściej, gdy zmęczony długim staniem w kolejce klient, gdy nareszcie przychodziła jego kolej zakupu świątecznego przysmaku, słyszał: "Wyszły".

Mimo, że ich ceny wywindowane były bardzo w stosunku do typowej pensji przeciętnego pracownika w tamtym okresie, ludzie wciąż czuli, że bez pomarańczy święta się po prostu nie odbędą. - Kombinowali ludzie, jak tylko znajomości się miało, to się wymieniało. Moja sąsiadka miała maszynę do szycia, pamiętam że za pomarańcze piękną sukienkę mi uszyła w sam raz na sylwestra. A ja tych pomarańczy więcej miałam jednej zimy, bo pracowałam akurat przy rozładunku. Zawsze było trochę więcej niż było wyliczone, a szef nam - swoim pracownicom - pozwalał te kilka dodatkowych zabrać do domu - mówi Danuta. Pan Kazimierz podsumowuje, że teraz, jak nie ma się o co starać ani stać w kolejce czy pieniędzy specjalnie odkładać, to nawet nie ma ochoty sobie tych pomarańczy kupić. - Może chodziło o tę niedostępność? - zgaduje.

Odliczanie do świąt czas zacząć© 2024 Associated Press
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas