Australijczyk uważa, że jest synem królewskiej pary. Chce to udowodnić w sądzie

Simon Charles Dorante-Day od lat próbuje udowodnić, że jest synem króla Karola III i jego żony Camilli Parker-Bowles. 56-letni Australijczyk znów postanowił zabrać głos. Jak się okazuje, ma za złe rodzinie królewskiej, że to William otrzymał tytuł księcia Walii.

article cover
Karwai Tang / ContributorGetty Images

Kim jest Simon Charles Dorante-Day?

Jego zdaniem został poczęty przez 18-letniego Karola i 17-letnią Camillę, a ciąża była ukrywana przed światem.

Twierdzi, że gdy miał kilka miesięcy, został adoptowany i wraz z nową rodziną przeniósł się do Australii, gdzie mieszka do dziś. Mężczyzna podaje, że jego dziadkowie byli pracownikami na królewskim dworze i to oni mieli zdradzić mu sekret dotyczący biologicznych rodziców.

Para królewska nigdy nie zareagowała na jego zarzuty. Mężczyzna mimo to się nie poddaje i dalej publikuje w mediach społecznościowych swoje zdjęcia i porównuje je z ujęciami członków rodziny królewskiej. W ten sposób próbuje ukazać podobieństwo świadczące o pokrewieństwie.

Australijczyk twierdzi, że jest synem króla Karola III i królowej Camilli

Królewska para pobrała się w 2005 roku. Król Karol III i królowa Camilla mają jedynie dzieci z poprzednich małżeństw. 56-latek z Australii twierdzi jednak, że jest owocem ich związku. Okazuje się, że mężczyzna ma zamiar udowodnić pokrewieństwo w sądzie i domaga się badań DNA. W jednym z wywiadów przyznał, że jest już po rozmowach z prawnikami, z którymi dyskutował, czy królewska para jest ponad prawem. Nie ma ku temu żadnych powodów, a więc mężczyzna chce za wszelką cenę zmusić Karola do testów na ojcostwo.

Simon Charles Dorante-Day postanowił zabrać głos po śmierci królowej. Nie spodobał mu się fakt, że William otrzymał tytuł następcy tronu Wielkiej Brytanii. "Trudno nie odebrać nazwania Williama przez Karola księciem Walii jako czegoś innego niż kopnięcie w twarz" - powiedział w rozmowie z News7.

***

Zdanowicz pomiędzy wersami. Odc. 25: Jacek JelonekINTERIA.PL
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas