900 kilometrów pieszej wędrówki przez Hiszpanię. "Wiedziałam, że to musi być solo podróż, że ja chcę tutaj być sama"
Wygodne buty trekkingowe, kijki w dłoniach, a na plecach plecak przyozdobiony charakterystyczną muszlą, będącą znakiem rozpoznawczym pielgrzymów. Agnieszka już po raz kolejny wyruszyła na Camino de Santiago w Hiszpanii. Tym razem wybrała szlak Camino del Norte prowadzący z miejscowości Irún, aż po Santiago de Compostela w Galicji. To niemal 900 kilometrów pieszej trasy, którą Agnieszka pokonuje sama. "Od samego początku wiedziałam, że to musi być solo podróż, że ja chcę tutaj być sama" - przyznaje.
Agata Zaremba: Buen Camino! Na jakim etapie trasy obecnie jesteś?
- Dobre pytanie. Właśnie zgubiłam znaki i zeszłam ze szlaku, więc próbuję odszukać żółte strzałki, czy charakterystyczne muszle, które wskazują drogę, aby wejść jeszcze raz na szlak. Myślę, że zrobiłam dodatkowo jakiś kilometr, co przy pokonanych już 600 kilometrach nie brzmi najgorzej. Generalnie jestem w Asturii, jest to trzeci region północnej Hiszpanii, odkąd zaczęłam szlak i za około dwa, trzy dni będę wkraczać do następnego regionu, czyli Galicji. A przede mną wciąż jakieś 200 kilometrów drogi.
Czym właściwie jest Camino?
- "Camino" z tłumaczenia to po prostu droga. Według tradycji zaczyna się ją z progu własnego domu. Wiadomo, nie zaczęłam jej z własnego domu, ale może kiedyś, kto wie (śmiech). Według tradycji dąży się do celu, jakim jest Santiago di Compostela. Znajduje się tam katedra, w której pochowano ciało świętego Jakuba. Tym właśnie jest Camino - drogą świętego Jakuba.
A tak bardziej osobiście. Czym jest ono dla pielgrzymów?
- Dla każdego jest czymś innym. Tutaj przyjeżdżają ludzie z całego świata. Mają powody osobiste, religijne, podróżnicze, chcą poznawać i odkrywać. Spotykałam też takie osoby, które spełniały marzenie ich bliskich, którzy nie mogli lub nie zdążyli spełnić własnego marzenia o Camino. Bardzo chwyciło mnie to za serce.
A dla ciebie? Jakie są twoje powody?
- Dla mnie aktualne Camino to takie wakacje, bo mam miesiąc urlopu w pracy. Osobiście ta droga jest dla mnie przede wszystkim wyzwaniem, bo wiadomo, prawie 900 kilometrów nie jest takim prostym przedsięwzięciem. Na pewno jest to wyzwanie dla ciała, ale też dla samej siebie. Obcowanie z ludźmi z całego świata oraz z językiem angielskim i hiszpańskim pozwala na samorozwój i umożliwia przezwyciężenie blokady językowej. Camino jest dla mnie przygodą. Po prostu idę, nie wiem, gdzie dojdę, gdzie będę spać, jakich ludzi poznam, nie wiem, do jakiego wstąpię baru. Każdy dzień jest inny, przynosi nowe sytuacje, nowe możliwości. To jest piękne i uwielbiam to uczucie. Sam cel nie jest tu najważniejszy, to droga jest piękna i ważna.
Zobacz również: Polka w Turcji radzi Polakom: "Nie jedzcie tego w hotelach!"
A szlaki? Ponoć jest ich wiele.
- Tak, to prawda. Jest wiele szlaków, nie tylko w Hiszpanii, ale i Portugalii, Francji i innych krajach. Tak naprawdę ludzie zaczynają z różnych miejsc, niektórzy faktycznie z progu własnego domu! A w Hiszpanii najpopularniejszym szlakiem jest Camino Francés, ale też Camino del Norte, którym właśnie idę, czy Camino Primitivo.
Przeszłaś też Camino Francés. W jaki sposób różnią się od siebie te szlaki, ale i twoje doświadczenia?
- Tak, to nie pierwsza taka wyprawa. Niecałe dwa lata temu zrobiłam Camino Francés, zaczynając od Saint-Jean-Pied-de-Port, przechodząc przez Pireneje. Myślę, że każde Camino tworzy inną historię i ciężko je porównać. Mogę jedynie zaznaczyć, że Camino Francés jest bardziej popularne, co wiąże się z tym, że jest tam więcej ludzi, więcej pielgrzymów, ale też więcej miejsc do spania, czyli “albergues". Dzięki temu można tam poznać więcej ludzi. Też z tego, co zauważyłam większość ludzi, przechodzi tam cały szlak, który ma około 810 kilometrów. Camino del Norte jest bardziej dzikie, mniej zatłoczone, jest tu mniej miejsc do spania i często ludzie, których spotykałam na początku drogi, kończyli ją wcześniej np. w Bilbao albo Santander. Więc robią to Camino partiami.
Przekłada się to na relacje z ludźmi?
- Tak, zdecydowanie. Tutaj na szlaku wciąż spotykam nowych ludzi, a znajomości bywają krótsze. Natomiast podczas Camino Francés, przez to, że ludzie zwykle robią cały szlak, miałam utworzoną taką "rodzinkę caminową". Było nas pięć osób. Oczywiście nie szliśmy codziennie ze sobą, mijaliśmy się w drodze, spotykaliśmy się w przydrożnych barach. Nie widzieliśmy się dwa dni, a później znów się spotkaliśmy, co było piękne. I na końcu w Santiago również spotkaliśmy się wszyscy razem. Te osoby sprawiły, że pierwsze Camino było dla mnie bardzo rodzinne.
Nie bałaś się wyruszyć w taką podróż sama?
- Zupełnie nie bałam się wyruszyć sama. Od samego początku wiedziałam, że to musi być solo podróż, że ja chcę tutaj być sama. Co prawda dwa dni przed wyjazdem miałam ścisk w żołądku, ale to chyba normalne uczucie przed każdą podróżą w nieznane. Jednak gdy już dotarłam do Irún, czyli miejsca, z którego miałam wyruszyć, to on zupełnie zniknął i wiedziałam, że to najlepsze, co mogę zrobić dla siebie.
- Jestem tu sama, żeby tworzyć to Camino po mojemu, ale po poprzednim szlaku wiedziałam, że tutaj nigdy nie będę sama, jeśli tego nie chcę. Jeśli potrzebuję rozmowy, kontaktu, zawsze się ktoś znajdzie, inny pielgrzym z drugiego końca świata, z Kanady, z Japonii, z Afryki Południowej. To tylko teoretycznie solo podróż, a spotykam tutaj tyle ludzi, że nigdy nie czuję się sama. A nawet jeśli jestem sama, to nie jest mi z tym źle. Trzeba potrafić być samym ze sobą, trzeba się tego nauczyć i jest to piękne doświadczenie.
Czy na szlaku spotykasz wiele kobiet podróżujących solo?
- Tak, spotykam wiele kobiet w najróżniejszym wieku, które podróżują same, ale nie spotkałam jeszcze dziewczyny z namiotem! (śmiech). Nawet dostałam taki przydomek "dziewczyna z namiotem". Stał się on moim znakiem rozpoznawczym. Czasami nie muszę niektórych rzeczy o sobie mówić, bo ludzie, których spotykam, już wiedzą, że ja to ja.
- Myślę, że wciąż w ludziach tkwi przekonanie, że nie powinnam, że to niebezpieczne, że na pewno nie sama, a tym bardziej z namiotem. Nie tak to powinno wyglądać. Ja tutaj się czuję bardzo bezpiecznie. A posiadanie namiotu jest bardzo wygodne, daje mi dużą niezależność, chociażby dlatego, że w "albergues", czyli w domach dla pielgrzymów jest nieraz ograniczona ilość miejsc i pielgrzymi muszą spieszyć się, aby dostać miejsce. A ja mając namiot, nie muszę, mogę się cieszyć drogą i rozkładam namiot tam, gdzie ją kończę.
Miałaś jakieś trudne sytuacje związane z nocowaniem pod namiotem?
- Miałam jedną taką sytuację. Była to pierwsza noc na Camino. Wtedy wyruszyłam na szlak po 16, no i stwierdziłam, że tam, gdzie dojdę, tam rozłożę namiot. Nie spodziewałam się jednak, że utknę w lesie. Zrobiło się całkowicie ciemno. Stwierdziłam, że wolę rozłożyć namiot i się w nim schować. Zatrzymałam się więc na polnej drodze, ale niestety w nocy miałam jakiś nieproszonych gości, którzy kopali mi w namiot. Podejrzewam, że były to kozice, bo rano na szlaku patrzyły się na mnie z góry wrogim wzrokiem.
Nocujesz pod nim codziennie?
- Nie, lubię też nocować w domach pielgrzyma. Ma to wiele zalet. Można wziąć dłuższy ciepły prysznic czy zrobić sobie pranie, chociaż z tym zwykle nie ma problemu, bo w miasteczkach są pralnie. Niektóre "albergue" są płatne "co łaska". Zazwyczaj panuje tam niesamowita atmosfera. Jest wspólna kolacja, wspólne śniadanie, wspólne śpiewy, jeśli ktoś potrafi grać na jakimś instrumencie. Są to niezapomniane chwile.
Jakie są twoje największe obawy związane ze szlakiem?
- Mnie podróże napędzają i wszelkie trudności znikają, ale moją największą obawą jest zawsze to, że dostanę kontuzji. Że coś mi się stanie, co nie pozwoli na kontynuowanie szlaku i tym samym spełnienie marzenia. Na Camino Francés miałam taki moment po pokonaniu większej części szlaku, że jedna stopa tak mi spuchła, że nie byłam w stanie włożyć jej do buta, ani na niej stanąć. W “albergue" spotkałam pewnego chłopaka, który jak zobaczył tę moją stopę, krzyknął "Ale chorizo!", bo właśnie tak wyglądała. Była czerwona w białe kropki. Zaczął mi on ją masować, i tak przez 2 czy 3 godziny. Tak mi ją rozmasował, że opuchlizna zeszła i wiadomo, że ból nie zniknął całkowicie, ale mogłam kontynuować szlak.
- Drugą obawą jest to czy się wyrobię w czasie. Ja mam teraz jeden miesiąc urlopu w pracy, co wychodzi około 30 kilometrów na dzień, co jest dużym wyzwaniem. Jeśli coś by mi się stało i musiałabym odpocząć i wziąć dzień wolnego, to sprawa się mocno komplikuje.
Jak się przygotować do podróży?
- Ja nie jestem specjalistką od właściwego przygotowania do takich wypraw, ale to, co ja robiłam to były kroki - starałam się codziennie robić minimum 10 tysięcy kroków, przez dłuższy czas. Jak wychodziłam z domu np. na spotkania ze znajomymi, to nie korzystałam z komunikacji miejskiej, a wychodziłam wcześniej i po prostu szłam. Przygotowywałam się po mału, po troszeczku, aby wprawić się w to chodzenie i żeby "rozchodzić buty". Tydzień przed podróżą zaczęłam chodzić coraz więcej, po 15-20 tysięcy kroków. Generalnie spacery, dużo spacerów.
A pod względem psychicznym?
- Nie potrzebowałam żadnych takich przygotowań. Samo Camino jest dla mnie przyjemnością. Ja tutaj odpoczywam, tutaj się relaksuję. Szlak sprawia mi taką radość, że nie potrzebowałam przygotowań pod tym kątem.
A treningi siłowe? Masz ze sobą dość spory plecak, a to przecież dodatkowy ciężar, przez który i wysiłek staje się większy.
- Od czasu do czasu wpadała siłownia, ale nie robiłam żadnych specjalnych treningów. Właściwie to przyzwyczaiłam się do jego noszenia.
Ile waży ten plecak?
- Zdecydowanie za dużo, bo przyjmuje się, że powinien mieć około 10 procent masy ciała. Niestety nie zmieściłam się w limicie ani na Camino Francés, ani tym razem. Wtedy ważył około 14 kilogramów, teraz mój plecak ma około 11 bez jedzenia i wody. Powodem są przede wszystkim rzeczy kempingowe. Gdyby nie mata, materac, czy namiot, to waga byłaby niższa. Samą wagę udało mi się obniżyć, kupując nowy plecak i namiot, które są lżejsze.
Co oprócz namiotu, maty i materaca nosisz ze sobą?
- Mam ze sobą kijki, bukłak na wodę, gaz do kuchenki, który kupiłam na początku trasy, garnek, butelkę z filtrem, sandały na zmianę, trochę ubrań, kosmetyków, ręcznik szybkoschnący, maść na stopy no i dwa powerbanki. W jedzenie i wodę staram się zaopatrywać na bieżąco w drodze, aby za dużo nie nosić. No i oczywiście ważne dokumenty oraz "credencial".
"Credencial"? Co to takiego?
- Każdy pielgrzym, gdy rozpoczyna szlak, idzie po odbiór paszportu pielgrzyma. To jest taka książeczka, do której zbiera się pieczątki. Po jego odbiór idzie się albo do "albergue" albo do kościoła. I później całą drogę zbiera się pieczątki. Można je dostać w "albergue’ach", w kościołach, w barach, restauracjach, no w różnych miejscach.
Czy każdy pielgrzym musi mieć taki paszport?
- Nie, jest to dobrowolne. Dzięki nim, na końcu w Santiago można otrzymać certyfikat, potwierdzający, że ukończyło się szlak. Jest tam zapisana ilość kilometrów, którą się przeszło. Żeby go otrzymać, trzeba zrobić co najmniej 100 kilometrów przed samym Santiago. Taki paszport daje też możliwość otrzymania noclegu. Z nim można nocować w domach pielgrzyma. Bez niego nie jest się przyjmowanym lub cena jest dużo wyższa. Tak samo odbiera się muszlę, płaciłam za nią "donativo", czyli co łaska. Muszla jest znakiem rozpoznawczym pielgrzyma. Warto też mieć ze sobą aplikację “Buen Camino de Santiago", tam można śledzić swój szlak.