Podróże osobiste: „Nie ma dla mnie drugiego takiego regionu na świecie”. O życiu wśród gajów oliwnych i w rytmie flamenco opowiada Monika Bień-Königsman
„Andaluzja to dla mnie szczególne miejsce na świecie i potrafię za nią tęsknić jak za człowiekiem. W moim sercu ma swoje stałe miejsce, a moja dusza dzięki niej stała się w części hiszpańska. Kiedy tu jestem, moje oczy zawsze patrzą na ten skrawek Hiszpanii z zachwytem. Nie ma dla mnie drugiego takiego regionu na świecie. Andaluzja jest jedyna. Niepowtarzalna. To czarodziejka, która oczarowała mnie swoją niezwykłą urodą. Zarówno tą stworzoną przez naturę, jak i przez człowieka”. O tym, że strzałą amora można zostać trafionym nie tylko na widok drugiej osoby rozmawiam z Moniką Bień-Königsman, autorką książki „Andaluzja. Tapas, flamenco i gaje oliwne”.
"Podróże osobiste" to autorski cykl, realizowany przez Joannę Leśniak. W swoich reporterskich opowieściach autorka zabiera nas w mniej znane zakątki Polski i Europy, w poszukiwaniu tego, co warte zobaczenia, usłyszenia, posmakowania. W jej historiach kryją się nie tylko własne doświadczenia, ale również opowieści lokalnych mieszkańców i ciekawostki, wyszukane w przewodnikach.
Szukasz miejsca na nietypowe wakacje, długi weekend lub city break? Ruszaj z nami w drogę. Rozmawiam z Moniką Bień-Königsman, autorką książki "Andaluzja. Tapas, flamenco i gaje oliwne". Co najbardziej zaskoczyło ją podczas życia na stałe w regionie Hiszpanii, w którym zakochała się od pierwszego wejrzenia?
Spis treści:
Andaluzja - niekończąca się historia
Już z samego wstępu książki "Andaluzja. Tapas, flamenco i gaje oliwne" dowiaduję się, że nie mam w ręce typowego przewodnika. Monika Bień-Königsman - blogerka, projektantka wnętrz i pasjonatka krajów śródziemnomorskich - postanowiła podzielić się z nami wspomnieniami ze swoich licznych hiszpańskich podróży. Przez półtora roku mieszkała w ukochanej Andaluzji, co pozwoliło jej poczuć się w tym zakątku, jak u siebie.
Wertowanie kolejnych kart sprawia, że można zanurzyć się w lokalnych smakach, zapachach i ludzkiej serdeczności. Podczas lektury mam wrażenie, że otaczają mnie kwitnące bugenwille o oszałamiającym aromacie, niemalże słyszę za oknem gwar dobiegający z baru tapas. Jednocześnie wybieram się na zwiedzanie. Autorka przedstawia miejsca znane, "prawdziwe must see", ale i lokalizacje mniej rozpoznawalne, przez co książka staje się kapitalną inspiracją do zaplanowania własnej podróży - czy to dłuższych wakacji, czy kilkudniowego wypadu.
Joanna Leśniak: Książka wydana, mam ją w ręce. Czy można w takim razie powiedzieć, że temat jest już skończony, a może masz w głowie pomysł na kolejną publikację na temat Andaluzji?
Monika Bień-Königsman: - Myślę, że temat nigdy nie jest do końca wyczerpany. Andaluzja jest dużym regionem, dużo się tam dzieje, jest mnóstwo ciekawych miejsc. Mam z nią związanych wiele przeżyć, a jest to moja druga książka, którą poświęciłam temu regionowi i na razie robię przerwę. Teraz jestem w trakcie pisania kolejnej, tym razem o Barcelonie.
Podróżowanie w rytmie slow
To, co przykuło moją uwagę podczas lektury, to wydobywający się z niej spokój. Widzę zdjęcia zarówno urokliwych, jak i spektakularnych zakątków. Często mawia się, że podróże kształcą, a jednocześnie pozwalają odpocząć, przewietrzyć głowę. Autorka wspomina w książce o tym, jak w Andaluzji niemalże wszędzie unosi się cudowny zapach kwiatów pomarańczy. Wysnuwa tezę, że być może to właśnie przez jego zbawienny wpływ mieszkańcy Andaluzji są radośni i pozytywnie nastawieni do życia.
Czy masz konkretny sposób na podróżowanie, który faktycznie zakłada odpoczynek bez zaliczania kolejnych atrakcji punkt po punkcie? Jak przełączyć ten guzik w głowie, który odpowiada za wyjście z trybu pędu podczas wyjazdów?
- Przyznaję, że kiedyś faktycznie ten pośpiech nie był mi obcy. Jak jeździłam, to biegałam. Chciałam zobaczyć jak najwięcej, później strasznie bolały mnie nogi. Z czasem to się zmieniło, bo stwierdziłam, że nie do końca o to mi chodzi. Wolę zobaczyć trochę mniej, ale poczuć klimat odwiedzanego miejsca. Popatrzeć na mieszkańców, przyjrzeć się ich stylowi życia, trochę nawet podsłuchiwać. Co mi w tym pomaga? Nieczęsto, nie zawsze, ale zdarza mi się zostawić telefon w hotelu.
- To jest trudne, prawda? W tej chwili jesteśmy przyklejeni do naszych komórek i nie wyobrażamy sobie bez nich życia, również przy podróżowaniu. Mamy je pod ręką, żeby albo robić zdjęcia, albo nagrywać filmiki i zaraz to wszystko gdzieś publikować. Brak telefonu działa jednak naprawdę dobrze. Na początku jest się przez chwilę zestresowanym, czegoś brakuje, tak jakbyśmy nie mieli ręki. Ale to przechodzi i tak naprawdę więcej się dostrzega. Więcej się słyszy, spokojniej się patrzy na świat i to jest rzecz, którą bardzo polecam zrobić. Można mieć wtedy ze sobą notes, ale tak naprawdę dużo zostaje w głowie i te wrażenia dla mnie są bezcenne.
- Bez mapy można się trochę pogubić, ale to też jest wartościowe. Zazwyczaj wytyczamy sobie konkretne szlaki, chcemy zobaczyć polecane atrakcje. Uważam, że warto zostawić to wszystko, co najważniejsze i wejść w boczne uliczki, poszwendać się, usiąść na kawę, coś zjeść. Odpocząć i po prostu popatrzeć na to, co znajduje się w okolicy.
I śledzić aktora Jeana Reno?
- Tak! Pamiętam, że siedzieliśmy na małym placyku w dzielnicy Santa Cruz w Sewilii. Było dość późno, około 22, może 23. W Hiszpanii noce są długie, ludzie nie chodzą wcześnie spać. To był listopad i czas, kiedy odbywał się festiwal filmowy. W pewnym momencie otworzyły się wielkie, drewniane drzwi i wyszedł z nich Jean Reno. Niewiele się zastanawiając, postanowiliśmy pójść za nim. Wyszliśmy z najstarszej części miasta, a aktor ze swoją towarzyszką weszli w podwórko, do którego nie mieliśmy dostępu.
- Nie ma jednak tego złego... Całkiem przypadkowo znaleźliśmy się obok gwarnego lokalu z dużym patio i sceną. Usiedliśmy i czekaliśmy, co się wydarzy. Trafiliśmy na koncert flamenco, o którym ewidentnie wiedzieli tylko miejscowi. Pokaz był świetny, tańcząca kobieta charyzmatyczna, a gdy tylko ktoś w powiedział coś głośniej, rzucała w jego stronę gniewne spojrzenia.
Zobacz też: Podróże osobiste: Zakładają siedem spódnic i czekają na mężów. Wciąż żywe tradycje w krainie ludzi morza
Półtora roku w Andaluzji - za czym się tęskni?
"Moje serce jest otwarte na wszystkie wspaniałości tego zakątka Hiszpanii. To kraina, która całkowicie mnie oczarowała i chyba tak już pozostanie na zawsze... 31 marca 2009 roku przylecieliśmy do Berlina, gdzie wyjechała po nas rodzina. Kiedy wracaliśmy do Wrocławia, patrzyłam na szary krajobraz, brudny śnieg leżący odłogiem przy drogach, drzewa bez liści, szare niebo bez słońca, a przez głowę przeszła mi myśl: co myśmy najlepszego zrobili?".
Oto fragment, który znajduje się pod koniec książki. Z każdej wcześniejszej karty miłość do Hiszpanii po prostu się wylewa. Czy mimo wszystko podczas pobytów w Andaluzji, zwłaszcza w czasie mieszkania tam na stałe, znalazło się miejsce na tęsknotę za Polską?
- Bardzo mocno chłonęłam tę Andaluzję. Na tyle intensywnie spędzaliśmy tam czas, że na tęsknotę za dużo czasu nie było. Najbardziej brakowało przyjaciół i rodziny, ale najważniejsze osoby nas odwiedzały, więc było zdecydowanie łatwiej.
W książce sporo uwagi, zgodnie z tytułem, poświęciłaś jedzeniu. Bary tapas ze śpiewającymi barmanami, w których koncentruje się codzienne życie, restauracje... Zdarzyło ci się na miejscu gotować coś polskiego?
- Muszę przyznać, że nie. Koncentrowaliśmy się na lokalnej kuchni, tym bardziej że ona w Polsce jest raczej niedoceniana. Myślę, że wynika to z braku znajomości tych dań i stereotypów. Mówi się, że kuchnia Hiszpanii jest bardzo mięsna, ale to nie do końca prawda. Faktycznie, w górach, w głębi lądu dominują dania mięsne. Natomiast całe wybrzeże to niesamowite owoce morza, świetne ryby. Jada się dużo warzyw, wiele dań bazuje na papryce, pomidorach, bakłażanach, karczochach... To są niesamowite smaki, więc jedyne, czego mi brakowało i o co zawsze prosiłam znajomych, którzy wpadali z wizytą, to... biały ser i ogórki kiszone.
"Hiszpanie to naród, który kocha ludzi i bliskość"
"Andaluzja. Tapas, flamenco i gaje oliwne" to opowieść nie tylko o miejscach i smakach. Wiele dowiemy się także na temat mieszkańców. Ich zwyczajów, form spędzania czasu i nastawienia do przyjezdnych.
Co zaskoczyło Cię najbardziej podczas wyjazdów?
- Na pewno zaskoczyli mnie ludzie. Wiedziałam, że Hiszpanie to otwarty naród, ale życzliwość i zainteresowanie, z jakim się spotkałam, przeszły moje oczekiwania. Andaluzyjczycy mają serce na dłoni. Nawiązują rozmowę, nie przechodzą obojętnie, gdy zauważą, że możesz potrzebować pomocy. Dwie kobiety spytane na ulicy o drogę do hotelu nie tylko wyjaśniły, jak dotrzeć, ale po prostu mnie tam zaprowadziły. Gdy przypadkiem wjechaliśmy samochodem w część miasteczka, do której wjeżdżać nie wolno, napotkany policjant nie dość, że nie wlepił nam mandatu, to jeszcze osobiście odeskortował na właściwą trasę.
- Zwróciłam uwagę, że mieszkańcy dążą do nawiązywania kontaktu wzrokowego i zagajenia. Normalny jest widok ekspedientki, która w sklepie prowadzi przyjacielskie rozmowy z klientami. Kiedyś siedzieliśmy w malutkim barze tapas w wąskiej uliczce. W pewnym momencie mężczyzna kierujący przejeżdżającym samochodem zobaczył, że obok nas siedzi jego znajomy. Jak gdyby nigdy nic zatrzymał się, by uciąć sobie z nim pogawędkę, blokując przejazd. Co zrobili kierowcy za nim? Absolutnie nic, nikt nie trąbił. Wszystko potrwało kilka minut, panowie się pożegnali, a sznur samochodów ruszył. To bardzo andaluzyjskie.
Piszesz, że na miejscu polubiłaś nawet piłkę nożną, która wcześniej nie była twoim konikiem. Co jeszcze te pobyty i miłość do Andaluzji zmieniły w tobie samej?
- Nauczyły mnie spokoju. Staram się nie przejmować. Pojawia się problem? Jak czegoś się nie da zrobić, to się nie da. Andaluzyjczycy mają taki styl życia i faktycznie im to na zdrowie wychodzi. Nie jest to łatwe, ale staram się myśleć i postępować w taki sposób. Andaluzja nauczyła mnie także kolorów, Hiszpanie są bardzo barwnym narodem. Używają mocnych akcentów we wnętrzach, czego świetnym przykładem są płytki azulejos, pokrywające dowolne powierzchnie. Kolory widać też w garderobie - błękity, zielenie, żółcie, wzory...
Czy przez te półtora roku mieszkania w Andaluzji poczułaś się jak "lokals"?
- Zawsze mówię, że moja dusza jest hiszpańska. Kiedy pierwszy raz wylądowałam w Almerii, od razu po wyjściu z samolotu poczułam się, jakbym była u siebie. Jest coś takiego w Andaluzji, co sprawia, że czuję się tam bardzo dobrze od pierwszej sekundy, a to udziela się nawet mojej trzynastoletniej córce, która jest absolutnie zakochana w Hiszpanii, uwielbia ten kraj i ludzi. Mimo że Hiszpanie są dość głośnym narodem, cała atmosfera wpływa na mnie kojąco. Bardzo szybko poczułam się tam jak u siebie.
Gdy mówi się o hiszpańskich zwyczajach, wskazuje się na tamtejsze zamiłowanie do wspólnych posiłków, celebrowania przebywania w towarzystwie do późnych godzin nocnych. Faktycznie tak jest, czy to pewne romantyzowanie hiszpańskiej rzeczywistości, obietnica trafienia w inny świat skierowana głównie na przyciągnięcie turystów?
- Hiszpanie niezbyt chętnie zapraszają do domów, można powiedzieć, że spędzają życie na ulicy. Uwielbiają żyć na zewnątrz i tam właśnie spotykają się ze znajomymi. Mieszkałam w niczym niewyróżniającej się miejscowości z ładną, starą częścią w centrum, ale też blokami na obrzeżach. Miejscu zupełnie nieturystycznym. Nie było dnia, żebym nie widziała ludzi siedzących wieczorami do późna w barach tapas. Około godziny 21 były już pełne, zwłaszcza jeśli akurat odbywały się transmitowane w telewizji mecze. Przy takich okazjach spotykały się całe rodziny z dziećmi. Rano, z racji tego, że w Hiszpanii dzień zaczyna się od kawy i skromnego śniadania, na mieście znów było tłoczno. Gdy mijał czas sjesty, bary i restauracje ponownie się zapełniały i to do tego stopnia, że trudno czasem było się wcisnąć. Wszyscy rozmawiali, jedli, popijali wino albo piwo. I tak codziennie.
W Andaluzji ewidentnie można wziąć korepetycje z luzu. Jak sądzisz, jak wyglądałaby pierwsza taka lekcja dla turysty z Polski, który może być zszokowany widokiem leżących na podłodze pestek od oliwek czy wykałaczek?
- Trzeba nastawić się na to, że w typowych barach tapas raczej się stoi, stolików jest mało. To normalny widok, że na podłodze walają się pestki, wykałaczki, chusteczki jednorazowe. Nikt sobie z tego nic nie robi. Oni są przyzwyczajeni. Jest brudno, ale to jakby ich styl życia. Dla nas to może być na początku szokujące, że nie sprząta się od razu, a dopiero po zamknięciu lokalu. Trzeba w tym dostrzec plusy. Najczęściej w takich miejscach stołują się mieszkańcy, wiec jedzenie jest autentyczne. Skoro przychodzi dużo ludzi, składniki i dania są świeże, ponieważ zapasy zostają zjedzone na bieżąco. Nastawmy się nie na oglądanie resztek na podłodze, a na chłonięcie tej atmosfery, która jest bardzo specyficzna dla Hiszpanii. Nigdzie indziej jej nie ma, nigdzie nie rozwinął się taki styl przebywania ze sobą i chodzenia wspólnie od jednego baru tapas do drugiego.
Gdy brzuch jest już pełny, czyli co zobaczyć w Andaluzji?
Książka zachęca, aby między kosztowaniem lokalnych smakołyków, znaleźć czas także na zwiedzanie. Przez lekturę zaglądamy na bajeczne dziedzińce, oglądamy niezrównaną architekturę, trafiają się księżycowe krajobrazy. Wszystko to było scenerią niejednego filmu. Jesteś w stanie wymienić trzy miejsca, od których poleciłabyś zwiedzanie Andaluzji?
- Na pewno będzie to Tarifa z urzekającym starym miastem. Do tego niesamowicie piękne, szerokie i długie plaże z jasnym, drobniutkim piaskiem jak nad Bałtykiem. Stąd odpływają też promy do Maroka. Zresztą przy dobrej widoczności, o którą tutaj nietrudno, widać marokańskie wybrzeże będące na wyciągnięcie ręki.
- Na pewno polecam Kadyks, położone nad Atlantykiem miasto, które jest jeszcze stosunkowo mało znane u nas. Między innymi z tego miejsca Krzysztof Kolumb rozpoczynał swoje podróże. Można wdrapać się na wieżę przy katedrze i popatrzeć na okolicę, wyobrażając sobie, jak to musiało być w czasach, gdy żeglarze wyruszali na wojaże. Właśnie tutaj kończył się świat, który znali. Co ciekawe, Kadyks w jednym z filmów o Jamesie Bondzie "grał" Hawanę. Nazywany jest miastem uśmiechu - być może dlatego, że odbywa się tu największy karnawał w Hiszpanii.
- Spektakularnie położona jest Ronda, gdzie bywał sam Ernest Hemingway, stwierdzając, że jest to jedno z najbardziej romantycznych miast na świecie. Poczuć tu można niesamowitą atmosferę miasta o arabskich korzeniach, które widać zarówno w kuchni, jak i architekturze.
Myślisz, że Andaluzja jest odpowiednią propozycją dla osoby, która boi się wyjeżdżać na własną rękę lub do tej pory nie podróżowała zbyt wiele? Jak się tam odnaleźć?
- Jest bardzo, bardzo łatwo, ponieważ Andaluzja jest miejscem turystycznym. W miejscach, gdzie zlokalizowane są największe atrakcje, bez problemu dogadamy się po angielsku, poradzimy sobie też bez samochodu. Jeśli chcemy dotrzeć do mniej popularnych miejsc, lepiej wynająć auto. Drogi są w bardzo dobrym stanie. Plus ludzka życzliwość sprawia, że podróżowanie po Andaluzji to przyjemność.
Wiem, co zjeść, wiem, co zobaczyć. Czas na nocleg. Opowiedz mi więcej na temat intrygujących paradorów.
- Paradory to sieć hoteli państwowych, co nam może nie kojarzyć się zbyt dobrze. Jeśli hotel państwowy, to jakiś zakładowy, z kiepskim wystrojem, nic dobrego. W hiszpańskiej rzeczywistości mamy do czynienia z zupełnym przeciwieństwem takich wyobrażeń. To perełki uwielbiane przez miejscowych. Pałace, zamki, warownie, klasztory, które podupadały, w latach 20. XX wieku zaczęły być przekształcane w hotele z dużą pieczołowitością i przywiązaniem do detali. Oprócz tego mają też świetne restauracje serwujące dania tradycyjne z nowoczesnym twistem. Nie tylko przerabia się stare budynki, ale buduje też nowe. Nie są to jednak molochy, a obiekty idealnie wkomponowane w naturalne ukształtowanie terenu. Hiszpanie są z paradorów bardzo dumni i właśnie je wybierają na swoje pobyty, żeby wspierać rozwój tej instytucji.
Z jednej strony mamy inicjatywę państwową, z drugiej słyszymy o noclegu w pałacu. Jaka to półka cenowa?
- Myślę, że średnia. Cenowo to okolice 70-80 euro za noc, ale wszystko zależy od konkretnej miejscowości i turystycznej popularności. Jeśli nie możemy pozwolić sobie na nocleg, na pewno warto wybrać się tam przynajmniej na obiad.
Z miłością do Andaluzji
Kończąc rozmowę, mam w głowie cytat z książki: "Wspaniałym sposobem na kolekcjonowanie wspomnień jest tworzenie z nich własnej mozaiki. Czy to będzie jazda konna po plaży, czy warsztaty kulinarne na targu, czy też białe wino pite na plaży przy zachodzie słońca. Wszystkie pozostaną w was na zawsze".
Jak się czujesz teraz, mieszkając na stałe w Polsce? Podczas powrotów do Hiszpanii nadal masz w sobie coś z tego pierwszego uniesienia, kiedy trafiła cię andaluzyjska strzała amora?
- Nawet nie liczę swoich pobytów, ale kiedy wysiadam z samolotu, naprawdę czuję ekscytację, słysząc wokół siebie język hiszpański, widząc tych ludzi... A jeszcze, gdy podróżuję z córką, jej ekscytacja udziela się mi, więc nawzajem nakręcamy się na Hiszpanię. Bardzo lubię być wśród Hiszpanów. Teraz już mniej chodzi o zwiedzanie i poznawanie nowych miejsc, ale po prostu o celebrowanie zwykłego dnia, wejście w rytm mieszkańców. Warto go poznać, dostosować się do niego i nie frustrować się tym, że np. między 16 a 20 nie możemy zjeść posiłku w restauracji. Gdy już nauczymy się w tym być, sprawi nam naprawdę dużo frajdy.
***
Kolejny tekst w cyklu "Podróże osobiste" już za dwa tygodnie, w czwartek 4 lipca.
***
O autorce:
Joanna Leśniak — Absolwentka socjologii o specjalizacji multimedia i komunikacja społeczna. Z Interią związana od 2021 roku. W zawodowej historii przez długi czas zgłębiała dynamicznie trendy związane ze stylem życia. Miłośniczka podróży, quizów i ciekawostek z najróżniejszych dziedzin, która rzadko kiedy wypuszcza z rąk aparat fotograficzny.