Czym kuszą nas pseudonaukowe teorie?
Z jednej strony: rosnący poziom wykształcenia i coraz łatwiejszy dostęp do informacji. Z drugiej: niezwykła popularność fake newsów i teorii spiskowych. O popularnych, ale nie mających nic wspólnego z prawdą koncepcjach medycznych, pisze w swej „Bioksiążce” Łukasz Sakowski, autor strony: totylkoteoria.pl oraz plebiscytu Biologiczna Bzdura Roku. Poniżej publikujemy jej fragment.
Wśród pseudomedycznych terapii modne jest też wykorzystywanie wody utlenionej, a mówiąc szerzej - nadtlenku wodoru (H2O2) w różnych stężeniach. Trzyprocentowy roztwór nadtlenku wodoru to właśnie woda utleniona, wyższe stężenia znajdują się w wybielaczach, a roztwór 30 - 35-procentowy to perhydrol, stosowany w przemyśle chemicznym i przez niektórych hochsztaplerów również polecany do celów "leczniczych".
Nadtlenek wodoru ma silne właściwości utleniające. Stosowany na skórę czy błony śluzowe podrażnia je, a jeżeli nakroplimy go na krew (w której obecne są enzymy, takie jak katalaza, przyspieszająca jego rozpad), np. w ranie, zajdzie uwolnienie tlenu, co spowoduje pienienie się i wyczyszczenie skaleczenia. Przy nieco wyższych niż 3-procentowe stężeniach, z którymi enzymy (nie tylko te ludzkie, ale też np. bakteryjne) "na bieżąco" już sobie nie poradzą, nadtlenek wodoru umożliwia utlenianie DNA lub lipidów błon komórkowych, co czyni go także środkiem dezynfekującym (nadtlenek wodoru produkowany jest też przez neutrofile jako pośredni składnik dla celów obronnych organizmu). W obecności żelaza H2O2 prowadzi do powstawania jednego z najbardziej toksycznych wolnych rodników - rodnika hydroksylowego, również stanowiącego element tej biobójczej układanki.
Nie ma natomiast żadnych dowodów na to, by wstrzykiwanie sobie do krwi wody utlenionej - a tym bardziej perhydrolu - leczyło z czegokolwiek, może za to zakończyć się śmiercią. Wlewy z nadtlenku wodoru nie "dotlenią" krwi, tylko spowodują reakcje pienienia i nasycenia silnie toksycznymi, wolnymi rodnikami. Picie wody utlenionej, także rekomendowane przez pseudomedycznych "ekspertów", prędzej wywoła podrażnienia błony śluzowej górnego odcinka przewodu pokarmowego, niż wyleczy jakiekolwiek dolegliwości.
Chociaż witamina C jest niezbędna do życia, a u ludzi dodatkowo musi być dostarczana z pożywieniem, gdyż nie jest syntezowana w naszych organizmach, to jej rola jest często mocno wyolbrzymiana lub wymyślana od nowa. Niedobory witaminy C wiążą się z chorobami, a u osób wykonujących regularnie wysiłek fizyczny zapotrzebowanie na nią jest nieco większe, ale nie można stwierdzić, że podawanie tzw. megadawek (1 gram dziennie i więcej) witaminy C ma jakieś właściwości lecznicze. Kolejnym nieporozumieniem jest pojęcie lewoskrętnej witaminy C oraz faworyzowanie naturalnej witaminy C i dyskryminowanie tej syntetycznej.
Biologicznie aktywny jest kwas L-askorbinowy, jednak litera "L" nie symbolizuje lewoskrętności, tylko konfigurację L w systemie izomerów L i D (kwas D-askorbinowy nie jest witaminą, bo nie pasuje fizycznie do enzymów organizmów żywych). Ten użyteczny fizjologicznie izomer kwasu askorbinowego, zwany witaminą C, skręca światło spolaryzowane w prawo, zatem jeśli już mówić tu o jakiejś skrętności, to witamina C jest prawoskrętna.
Cały mit o lewoskrętnej witaminie C został wykorzystany przez nieuczciwe firmy parafarmaceutyczne, sprzedające "lewoskrętną witaminę C" (będącą po prostu zwykłą witaminą C, kwasem L-askorbinowym) za dużo większe sumy niż te, za które jest ona normalnie dostępna.
Drugi chwyt wykorzystywany do wciskania witaminy C za znacznie wyższe ceny polega na określaniu jej jako lepszej, bo "naturalnej", mającej naturalne pochodzenie z ekstraktów roślinnych, a nie z syntezy zaprojektowanej przez człowieka. Ujęcie takie nie ma sensu ze względu na to, że właściwości chemiczne determinują budowa chemiczna, dawka, okoliczności spożycia czy substancje współwystępujące w przewodzie pokarmowym podczas trawienia.
Wiadomo, że najlepsze jest czerpanie witamin ze zwykłych produktów spożywczych, ale jeżeli sięga się już po leki i suplementy, to, czy mają naturalny, czy syntetyczny kwas L-askorbinowy, nie ma znaczenia.
Amigdalina, nazywana niepoprawnie witaminą B17 (błędnie, bo to nie jest witamina), to kolejny hit wśród pseudomedycznych trendów "terapeutycznych". Związek ten, obecny w migdałach (i nie tylko, masowo pozyskiwany jest np. z pestek moreli; generalnie znajduje się w rozmaitych nasionach, nadając im gorzkawy smak), rozkładany jest do cyjanowodoru, aldehydu benzoesowego oraz glukozy. Ten pierwszy to silnie szkodliwy związek. Zażywanie amigdaliny z witaminą C powoduje, że uwalnianie cyjanowodoru jest wzmożone, a odtruwanie z niego z wykorzystaniem cysteiny - osłabione.
Pseudomedyczni "eksperci" polecają tymczasem zażywanie obu razem, np. do "leczenia" chorób nowotworowych. Jest to jednak nie tylko nieskuteczne (choć niewiele jest badań w tym zakresie, bo sprawdzanie, czy ewidentna trucizna "leczy", nie jest etyczne, to powstało parę takich prac), ale także śmiertelnie niebezpieczne.
Warto odnotować, że pseudomedyczne metody diagnozy i terapii mają trochę cech wspólnych. Często nawiązują do ziołolecznictwa, leczenia energią, do starożytnych czy pradawnych sił. Mają w nazwach coś, co zbliża je do panujących aktualnie mód - żywa kropla krwi czy biorezonans albo biologia totalna świetnie pasują do niedookreślonego trendu podążania za "naturą", "biologicznością".
Ceny konsultacji i zabiegów pseudomedycznych to kolejna sprawa - są zwykle niemiarodajnie wysokie. Tymczasem ludzie udzielający takich usług rzadko są prawdziwymi lekarzami, diagnostami, dietetykami, psychologami, fizjoterapeutami, chemikami, biologami, biotechnologami itd., choć znam przypadki prawdziwych fachowców zarabiających w ten nieuczciwy sposób. Cała branża medycyny alternatywnej jest dobrym przykładem tego, jak szkodliwy jest brak odpowiednich regulacji prawnych, zarówno tych stawiających wymogi firmom z dziedziny zdrowia, jak i usprawniających czy rozszerzających działanie i kompetencje instytucji typu Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
Zdarzają się - dość rzadko - sytuacje nakładania prawdziwych kar, ale całość działań nie jest systemowa i ma luki. Myślę, że więcej w tym zakresie zdziałałaby zawzięta pozarządowa organizacja pronaukowa, zrzeszająca prawników i specjalistów biologiczno-medycznych, która sprawdzałaby i weryfikowała poszczególne przypadki pseudomedycznych oszustw lub ich podejrzeń, a następnie pomagała oszukanym klientom dochodzić swoich praw czy składała zawiadomienia do odpowiednich organizacji mających kompetencje prawne, by wyciągać konsekwencje.
Różnego typu badania naukowe pokazują jednoznacznie, że pseudomedycyna nie pomaga, lecz szkodzi, że ludzie wybierający medycynę alternatywną, np. przy nowotworach, obarczeni są znacznie większym ryzykiem śmierci z powodu choroby niż osoby leczące się z wykorzystaniem medycyny konwencjonalnej, że założenia stojące u podstaw terapii alternatywnych są często z gruntu błędne, nielogiczne, oparte na nieistniejących zjawiskach i mechanizmach.
Z osób, które ulegają tego rodzaju ofertom, można się śmiać czy komentować, że "są sami sobie winni", ale kiedy przychodzi moment, że to Twoja matka, dziadek, ciotka, przyjaciel czy bliska sąsiadka zostaną przez firmy medycyny alternatywnej oszukani, że stracą przez to czas, pieniądze i zdrowie, albo - co gorsza - że chcąc dobrze np. dla swoich dzieci, w rzeczywistości im zaszkodzą, lub że po prostu Ty sam zostałeś naciągnięty, dobry humor ustępuje miejsca oburzeniu, złości, poczuciu bezradności i bycia ofiarą ludzi, którzy zastawili na Ciebie szereg pułapek, byś wpadł w ich sidła i zostawił im pieniądze oraz polecił ich usługi innym, zanim się zorientujesz, że coś jest mocno nie w porządku.
Zobacz również:
Domowe sposoby na pozbycie się gołębi. Szybko znikną
Ustalono kto nie powinien jeść ziemniaków! Groźny też groch i kapusta!