"Muszę schudnąć" – styczniowa udręka
Nawet jeśli wychowano nas w przeświadczeniu o spełnianiu powinności i cudzych oczekiwań, to w dorosłym życiu sami odpowiadamy za własne myśli, słowa, czyny i decyzje.
"Muszę schudnąć" - ilu z nas funduje sobie takie katusze? Dlaczego? Wypada? Należy? Kto nam to narzucił?
Możemy całe życie psioczyć i utyskiwać na wszystko co nas spotyka, bo rodzice byli nie tacy, bo sąsiad nas irytuje, bo koledzy w pracy są inni niż byśmy sobie życzyli.
Pewnie każdy z nas mógłby napisać swoją ciekawą listę skarg i zażaleń - swoistą reklamację do świata. Tylko co nam z tego przyjdzie? Może już czas zdać sobie sprawę, że siebie i tylko siebie zmienić możemy. Nie traćmy energii na siłowanie się ze światem - zapytajmy: "Co dla mnie jest ważne"? To tylko pozornie wydaje się oczywiste. Najprościej jest wykpić, bo po co się zastanawiać.
Wielu z nas wydaje się, że tak dobrze znamy samych siebie. Nierzadko okazuje się, że żyjemy życiem innych ludzi, przejmujemy ich schematy myślowe, oczekiwania i pragnienia. Wracając do upiornego "muszę schudnąć" - a co gdyby ubrania nie były szyte taśmowo i nikt by ci nie powiedział, że dla przykładu rozmiar 36 jest idealny? Czy łatwiej byłoby ci wówczas zaakceptować własne ciało?
Nie jesteśmy stworzeni od cyrkla. Mamy różną gęstość kości, różne uwarunkowania genetyczne i zdrowotne. Owszem, część niedoskonałości naszej sylwetki, to skutek niehigienicznego stylu życia - zaliczają się tu nawyki żywieniowe i aktywność fizyczna. Weźmy jednak "poprawkę na siebie".
Nie musimy być idealni. Możemy podjąć decyzję, że coś zmieniamy. Podejmijmy ją jednak z pozycji dorosłego człowieka, a nie zastraszonego dziecka. Nasza fizyczność mocno determinuje nasze samopoczucie i na odwrót. Jesteśmy całością i te sfery mocno się przenikają. Ciało nie jest tylko opakowaniem, czy wręcz "towarem wystawowym".
Nierzadko w styczniu dopada mnie złość. Gabinety dietetyczne znów są pełne ludzi, którzy z obłędem w oczach powtarzają mantrę "muszę schudnąć". Siłownie i kluby fitness zbierają swoiste żniwo.
Osoby z najbardziej wyraźnym słomianym zapałem odpuścić potrafią po tygodniu. Wielu trzyma się dzielnie kilka, kilkanaście tygodni. Po około trzech miesiącach może nam się wydawać, że nowy styl życia: wysoka aktywność sportowa i zdrowszy model żywienia stały się naszym nawykiem.
W okolicach marca warto zachować czujność, bo właśnie wtedy siłownie pustoszeją. Zadowoleni z siebie odpuszczamy na chwilę, a potem zatracamy w codzienności i oddalamy coraz bardziej od zdrowego stylu życia.
Dobrej formy nie zbudujemy w styczniu. Nad ciałem i kondycją pracować trzeba regularnie. Zachęcam, żeby wybrać dla siebie dogodny moment i podjąć decyzję: "Ja chcę, nie muszę". Subtelna różnica, a tak dużo wnosi. Nie robisz tego dla męża, matki czy koleżanki zza biurka. Dbaj o siebie dla siebie. Wzmocnisz ciało, poprawisz samoocenę, a tym samym relacje z ludźmi.
Dźwigając to upiorne "ja muszę" narażamy się na frustracje, bo skoro muszę, a odpuściłam, to znaczy, że jestem do niczego. Warto pamiętać o złotej zasadzie: nie porównujmy się. Nie wiemy, jakie są parametry wyjściowe innych osób.
Naszą sylwetkę determinuje wiele czynników, których gołym okiem nie widać. To, że jesteście równolatkami nie oznacza, że musicie ważyć tyle samo. Być może ona choruje na coś przewlekle i leki, które zażywa uniemożliwiają jej ukształtowanie tak zwanej "figury idealnej". Bądźmy bardziej wyrozumiali i nie oceniajmy pochopnie.
Warto - zawsze warto o siebie dbać. Uczono nas, że mamy się troszczyć o wszystkich wokół, bo zajmowanie się sobą to czysty egoizm. Zdrowy egoizm jest mocno altruistyczny. Im lepsza jestem dla siebie, bym więcej mam energii aby pomagać innym.
Ewa Koza, dietetyk, autorka bloga mamsmak.com, MAM s’MAK na życie