Alina Czyżewska walczy o prawa człowieka w szkole. "Tutaj jest źródło problemu"

- Zdecydowałam, że zajmę się szkolnictwem, bo tu jest źródło i początek problemu. Szkoła, jaką teraz mamy, jest oparta na tym, co przez wieki konstruował Kościół katolicki: "nie myśl samodzielnie, my zrobimy to za ciebie. My ci powiemy, jak jest droga". Na tym, niestety, bazuje system edukacyjny w Polsce. I taka szkoła jest praktykowana - mówi w rozmowie z Interią Alina Czyżewska, aktywistka, która walczy o prawa człowieka w szkole.

Alina Czyżewska
Alina Czyżewskaarchiwum prywatne

Ewa Koza, Interia.pl: Śledzę twoje działania od blisko roku, czytam twoje posty i niemal przy każdym wraca do mnie pytanie: czy ty jesteś ze stali? Obrywasz, i to nie tylko od osób, które pełnią funkcje decyzyjne. Kilka, a może kilkanaście tygodni temu widziałam zmasowaną akcję - wylał ci się na głowę hejt ze strony uczniów i uczennic.

Alina Czyżewska: - Pytasz, jak to się dzieje, że atakują mnie osoby, o prawa których walczę? To nie był odosobniony przypadek. Miałam do czynienia również z inną placówką oświatową, w której nauczyciele mówili uczniom i uczennicom, że za pozytywny komentarz na temat szkoły, o której napisałam post, dostaną plus 30 punktów z zachowania.

- Po wpisach młodych ludzi, które dotyczyły szkoły, o której mówisz, widać wyraźnie, że to zorganizowany "nalot". Miałam z tym do czynienia już wcześniej, w ramach innej działalności, na przykład uchodźczej czy związanej z liderami partii politycznych. Ten schemat można bardzo łatwo odkryć.

- Jak wygląda taki "nalot"? Nagle pojawia się wiele wpisów, w których powtarzane są te same "trzy" argumenty, czyli - jak mówi się w partiach politycznych - tak zwany "przekaz dnia". Gdy próbuję wejść z takimi osobami w polemikę, brak im argumentów.

Czyli powiedziano im od-do i tylko na tym bazują?

- Nie potrafią argumentować, nie potrafią dyskutować. Jeszcze mocniej widać, że takie akcje są centralnie sterowane, gdy "przekaz dnia" zawiera błędy, co do stanu prawnego i faktycznego, na przykład związanego z opłacaniem matur. Widać, że to nie jest inicjatywna własna uczniów i uczennic, ale inspirowana z góry. Ktoś - mniej lub bardziej dosłownie - wskazał młodym ludziom, a także nauczycielkom i nauczycielom, bo oni też pojawili się z tymi samymi argumentami: "ona jest winna waszych problemów, idźcie ją zaatakować, macie takie, a nie inne naboje". I oni to robią.

Dlaczego, mimo obstrzału, z każdej możliwej strony, nadal się tym zajmujesz?

- Bo nie chcę, żebyśmy byli bezmyślnymi owcami. Ludźmi, którzy wierzą, gdy ktoś mówi: "ona/on jest problemem, ta grupa jest winna, Żydzi czy geje nie są OK!" - przecież to jest ten sam mechanizm. Ktoś wskazuje wroga, a społeczeństwo po nim "jedzie". To jest bezmyślność, która ma swój początek w szkole.

- Wcześniej zajmowałam się nieprawidłowościami w funkcjonowaniu samorządów gminnych, potem zaczęłam zaglądać do nieprawidłowości w funkcjonowaniu instytucji kultury - wtedy jeszcze byłam aktorką. Kiedy zaczęłam rozumieć, w jak bardzo koślawej rzeczywistości żyjemy, rzeczywistości, która nie ma nic wspólnego z tą, jaką mamy w przepisach prawnych, stwierdzałam: kurczę, trzeba coś z tym zrobić! Przecież wszyscy dajemy się robić w konia!

- Zdecydowałam, że zajmę się szkolnictwem, bo tu jest źródło i początek problemu. Szkoła, jaką teraz mamy, jest oparta na tym, co przez wieki konstruował Kościół katolicki: "nie myśl samodzielnie, my zrobimy to za ciebie. My ci powiemy, jaka jest droga". Na tym, niestety, bazuje system edukacyjny w Polsce. I taka szkoła jest praktykowana. Mówi się o systemie pruskim, ale on też nie wziął się znikąd.

Skąd tak duże zmiany w obszarach twoich działań zawodowych? Zaczynałaś jako aktorka.

- Teatrem zajęłam się jako licealistka. Głównie dlatego, że interesowała mnie wspólnota. Wtedy jeszcze wierzyłam, że przez teatr można wpływać na świat. Że to będzie przestrzeń do dyskusji, wymiany doświadczeń. Miałam w głowie teatry alternatywne, teatry, które w czasach komunizmu były formą opierania się władzy, jak Teatr Ósmego Dnia, ale na deskach teatralnych nie znalazłam tego, czego szukałam.

- Gdy zaczęłam już zawodowo funkcjonować na scenie, okazało się, że żyjemy wieloma mitami i nawykowo powtarzanymi sloganami: "przecież zawsze tak było, więc tak ma być".

To jest powielane na każdym poziomie życia - kulturalnego, edukacyjnego, zawodowego, społecznego i religijnego. Wszędzie to słyszę.

- Bo ciągle to odtwarzamy. Przez wiele lat żyłam wśród bzdur, które uchodziły za oczywistość, na przykład, że trzeba chodzić na bankiety i się uśmiechać albo, że aktorka nie musi być mądra, wystarczy, że jest ładna. Plus oczywiście "prawo mistrza" do tego, żeby nas poniżać, obrażać, mobbingować czy molestować. Wciąż jest na to duża zgoda społeczna.

- Zaczęłam widzieć to samo, co widzę w Kościele katolickim. Przymykamy oko i pozwalamy na nadużycia. I w kościele, i w każdej innej przestrzeni społecznej.

Odtwarzamy szkodliwe wzorce. Przeraża mnie gdy słyszę: "nic nie mogę zrobić, więc po co się angażować". Ludziom się nie chce?

- Ludzie nie wiedzą i, fakt, ludziom się nie chce. Te frustracje we mnie narastały. Wiedziałam, że możemy coś zrobić, ale musimy być w tym razem. Tymczasem my się boimy. Delegujemy jedną osobę - takiego Donkiszota, który robi dobrą robotę, czyli sprzeciwia się, ale ten Donkiszot zostaje sam. Potem słyszę: "no ale, Alinko, no taki jest świat!".

- Nie! Do cholery jasnej, świat będzie taki, jakim my go zrobimy! Jeśli będziemy wierzyć w to, że nic nie da się zmienić, to nic się nie zmieni.

- Żeby się angażować społecznie, trzeba mieć czas. To jest system naczyń połączonych. Dziś byłam na komisji rady miasta (jednego z dużych polskich miast - przyp. red.), na której usłyszałam od przewodniczącego komisji, że on nie będzie się opierał na kodeksie postępowania administracyjnego, tylko na logice. Swojej, własnej logice! Mówię to z pełną odpowiedzialnością: rządzą nami idioci i idiotki. Przecież w polskiej konstytucji jest zapisane, że jesteśmy państwem prawa, nie państwem chłopskiego rozumu czy państwem "na moją własną logikę".

Słucham cię i ciągle nie wiem, co się wydarzyło, że zeszłaś ze sceny?

- Przestałam widzieć, że to ma sens. Przełomom nadszedł wtedy, gdy pojechałam na wyspę Lesbos, do obozu dla uchodźców. Po zetknięciu z tematem życia i śmierci, wróciłam do teatru i bardzo wyraźnie poczułam, że to, co robię, ma się nijak do problemów, z którymi boryka się świat. Widziałam przecież, jak w teatrach marnuje się pieniądze, jak generuje się w nich nierówności, jak źle traktuje się ludzi, choćby osoby techniczne.

Bo nasze społeczeństwo akceptuje przemoc.

- Na szeroką skalę.

Bardzo się boimy tego słowa, kluczymy i kombinujemy, tymczasem chamstwo i poniżanie, również w relacjach zawodowych, jest przemocą. Niczym innym.

- Nie potrafimy egzekwować od dyrektorów, żeby zarządzali zgodnie z prawem.

I tego, żeby traktowali ludzi po ludzku, niezależnie od tego, czy ktoś jest panem technicznym czy królową sceny. Ludzie się boją.

- I "klękają" przed tym, że dyrektor może. No nie, nie może. Żyjemy w państwie prawa. Jeśli dyrektor nie potrafi z wyprzedzeniem ułożyć repertuaru i tak zorganizować pracy, żeby wszyscy mieli zatrudnienie, to znaczy, że nie potrafi zarządzać.

Jak to się stało, że z pracy na rzecz lepszego funkcjonowania samorządów, przeszłaś do walki o prawa człowieka w szkole? Przecież działek, w których potrzeba zmian, jest bez liku.

- Ale wszystkie prowadzą do szkoły. Naszemu społeczeństwu wciąż towarzyszy przekonanie, że szkoła to jest coś, co się kończy około 18. roku życia. To rozdział zamknięty, a potem "robimy swoje życie". No, kurde, nie!

Znajoma zrelacjonowała mi swoje traumatyczne wspomnienia ze szkolnego życia. Jako siedmiolatka, była mimowolną świadkinią tego, jak psychopatyczna nauczycielka tłukła jej kolegów. Mała wiejska szkółka, garstka przerażonych pierwszoklasistów. Twierdzi, że dopiero jako dorosła kobieta zrozumiała, że ta "baba" musiała tak bardzo nienawidzić mężczyzn, że znęcała się nad chłopcami. Opowiedziała mi ze szczegółami, z jaką pasją przemocowa nauczycielka wykręcała uszy tym dzieciom, jak głową jednego z jej kolegów tłukła o futrynę i pękiem metalowych kluczy rzucała na oślep w sparaliżowanych strachem pierwszoklasistów. Ten siedmiolatek lub ta siedmiolatka, która oberwała, musiała potulnie podnieść pęk kluczy i odnieść do rąk "rozwścieczonej baby". Znam tę kobietę od lat i wiem, jakie straszne piętno odcisnęło to na jej życiu, więc nie wierzę, że można coś zamknąć, zaklajstrować i uznać za nieważne.

- Ten, wielokrotnie powtarzany, schemat: "tak jest, dorosły tak może, i na tym polega wychowywanie dzieci" w niektórych osobach pozostał do dziś. Dla mnie, najgorszą jest sytuacja, w której osoba, która doświadczała przemocy, dostaje władzę i robi to, czym nasiąknęła. Odtwarza zachowania przemocowe, bo może.

Wydaje mi się, że część takich ludzi wie, co robi, a część jest nieświadoma.

- Uczymy się w szkole, że ci, którzy mają władzę mogą nas upokarzać i gnoić. Utrwalamy to przez 12 lat. Potem, gdy któreś z tych dzieci zostaje szefem/kierownikiem/burmistrzynią czy przewodniczącą rady miasta, często odtwarza to, co trenowano na nim w szkole.

Zaczęłam się kiedyś zastanawiać, czy nauczyciel, wychowawca, pedagog szkolny nie powinien być z automatu poddawany badaniom psychiatrycznym.

- Dobrze by było, ale żeby tak się stało, potrzebna jest społeczna świadomość. Tylko jak to zrobić, skoro wyrastają kolejne pokolenia, które przez 12 lat systemu szkolnego uczą się, "że się nie da, że władzy wolno, itd..". Stąd się wzięło moje zainteresowanie szkołami.

- Trzeba wspierać młodych ludzi w ich przeczuciach, że coś jest nie tak. Dawać im narzędzia i wiedzę na temat tego, że prawo nas chroni przed przemocą tych, którzy "u władzy". Bo czy to jest szkoła, czy ministerstwo, czy teatr, czy fabryka produkcyjna, czy organizacja pozarządowa, cały czas mówimy o "relacji władzy".

Obserwuję twoje działania i czasem się zastanawiam, czy widzisz drugą stronę medalu. Myślę o tym, że w dobie źle pojmowanego modelu bezstresowo wychowywanych dzieci, praca nauczyciela z niektórymi młodymi ludźmi do łatwych nie należy. Toksyczne domowe ognisko rzutuje na życie całej klasy. Znam przypadek dziesięciolatki, która rządzi swoimi rodzicami, jest inicjatorką szkolnego bullingu i skutecznie utrudnia przebieg lekcji.

- Też to widzę. Zauważmy jednak, że szkoła jest elementem państwa - to ona ma uczyć zapobiegania przemocy, jeśli rodzina nie spełnia swojej roli. Nauczyciele prawnie nie są bezsilni. Jeśli wydarza się przemoc ze strony uczennicy w stosunku do innego ucznia lub w stosunku do nauczyciela - zarówno nauczyciel, jak i cała szkoła, ma narzędzia prawne, żeby nad tym zapanować. Dlaczego z nich nie korzysta? To jest wielki znak zapytania.

- Wielu nauczycieli nie zna prawa. Nie uczą się prawa, tylko nasiąkają zwyczajami z pokoju nauczycielskiego. Nauczyciele bardzo często doświadczają mobbingu, ze strony swoich koleżanek, kolegów albo dyrekcji. A jeśli są ofiarami w tej hierarchii, mogą przemocować tych, którzy są zależni od nich. To jest fala!

- Uczeń, który doświadcza przemocy ze strony nauczyciela, szuka kogoś, kto jest niżej. To mogą być dzieci z Ukrainy, to mogą być osoby LGBT+.

Albo dzieci z niższej klasy.

- Mogą być młodsze albo biedne. Zawsze się ktoś znajdzie. Póki nie wyjdziemy z tego kręgu przemocy, póki nie nauczymy się sobie z nią radzić, będziemy podawać tę pałeczkę dalej i dalej.

- Szkoła ma być miejscem, w którym uwspólniamy wartości. Jeśli mamy do czynienia z rodziną dysfunkcyjną, to gdzie to wyłowić, jeśli nie w szkole. Przecież właśnie w niej są eksperci w dziedzinie pedagogiki i wychowywania młodych ludzi. W 2023 roku chyba już wszyscy powinni wiedzieć, że metoda kary i nagrody nie jest skuteczna.

- Dlaczego zatem w placówkach, które są specjalistycznymi podmiotami od wychowywania społeczeństwa do wspólnych zasad i wartości, powtarza się wciąż te same oczywiste błędy?

Od rodzica dziecka z tej samej klasy usłyszałam, gdy matka tej dziewczyny leci do szkoły, żeby robić aferę i wybielić córeczkę, nauczycielka wycofuje się rakiem. Najgorsze jest to, że tracą na tym dzieci, które są z tą dziewczyną w klasie. Ojciec z kolei wytacza argumenty, jak wspaniale jego córeńka potrafi zachować się w restauracji.

- Wspaniale! Ale teraz jesteśmy w szkole i zajmijmy się szkołą, bo tutaj dziewczyna stosuje przemoc. Przecież mamy sądy rodzinne, mamy kuratorów. Szkoła ma prawo korzystać z tych narzędzi do ingerowania w sytuacji, gdy widzi, że rodzice nie panują nad sytuacją albo w domu dzieje się coś złego.

- Przecież wśród rodziców dzieci, w każdej szkole, są też osoby z wykształceniem prawniczym, a jednak, gdy chodzi o sprawy związane ze szkołą ich dziecka, cała ta specjalistyczna wiedza zostaje gdzieś zepchnięta. Wszyscy zachowują się jak zahipnotyzowani.

Bo wdrukowano nam skutecznie, że lepiej się nie wychylać i nie robić zamieszania.

- I akceptować to, że znów trzeba przynieść kolejne pieniądze, na ksero czy na inną dziwną składkę. Przecież dzieci osób, które pracują w urzędach skarbowych też chodzą do szkoły. Ci ludzie naprawdę powinni wiedzieć, że coś jest nie tak, skoro uczeń ma zanieść 45 zł do pani Kasi, do sekretariatu, na przykład na poczet próbnych matur. I, co ciekawe, nie można tego wpłacić na żadne konto, to ma być gotówka, za którą nikt nie dostanie żadnego kwitka, żadnego potwierdzenia. Dlaczego nam się nie zapala czerwona lampka?

Bo zawsze tak było!?

- Bo sami tkwiliśmy w tym przez 12 lat. Mamy to świetnie wdrukowane. Szkoła nam wciska, że mamy się dopasować do głównego nurtu. Wszyscy na tym tracimy. Dając głos tym, którzy myślą inaczej, mamy szansę budować lepsze społeczeństwo. Społeczeństwo, które nie będzie dyskryminować, wykluczać, które nie będzie powielać bezradności i mitów. Uczyć, że nawet jeśli system szkolny czy zdrowotny jest do niczego, to przecież zawsze taki był, więc nie ma sensu się nad tym zastanawiać. Niech już będzie taki, jaki jest, bo przecież nie da się nic zrobić. Ucząc tego, że wszyscy mamy się dopasować do środka, już na etapie życia szkolnego, odcinamy tych, których mózgi funkcjonują inaczej. Myślę o osobach z ADHD, w spektrum autyzmu czy jakkolwiek inaczej nieneurotypowych.

- Bardzo bym chciała, żeby dzisiejsze dzieci, które czują, że myślą inaczej niż większość, nie musiały się chować w swoich skorupkach ani na siłę dostosowywać do większości. Chcę być dla młodych ludzi tym dorosłym, którego mi zabrakło. Tym, który mógł mi powiedzieć: "Alina, masz prawo, ja ci dam narzędzia". Chcę dawać młodym ludziom narzędzia.

- Bardzo często zgłaszają się do mnie osoby, które nie mają wsparcia w swoich rodzicach. Młodzi ludzie, którzy widzą, że wobec nich, albo wobec ich koleżanek czy kolegów, jest stosowana przemoc. Prawna albo inna. Piszą do mnie, bo od rodziców słyszą: "dbaj o swój własny ogon".

Podczas ostatniej próby rozmowy, od matki tej dziesięciolatki usłyszałam, że jej córka sobie przynajmniej w życiu poradzi, "jej nikt nie będzie dokuczał!".

- Pewnie sobie poradzi. Hitler też miał trudne dzieciństwo, nie inaczej niż Putin. Jeden i drugi sobie z tym "poradzili". Ponoć z sukcesem dla siebie. Jakim to się odbyło i odbywa kosztem? Wiem, że takie porównania mogą szokować, ale jeśli nie zajmiemy się przemocowymi dziećmi, będziemy "hodować" nowych Hitlerów i nowych Putinów, przemocowych dyrektorów i mobbingujące kierowniczki.

Ani Hitler, ani Putin nie spadli z kosmosu.

- Otóż to. Nie stawiam między wymienionymi osobami znaku równości, skala jest zupełnie inna, ale mechanizm jest ten sam. Czy z tej młodej osoby wyrośnie przemocowa dyrektorka czy tyran w spódnicy, to zależy od szeregu innych czynników, ale nie reagując, karmimy jej skłonności.

- Albo nauczymy się rozpoznawać przemoc i jej zapobiegać, albo będziemy się tak kręcić w kółko, i bez końca. Rodzice czasem z troski mówią: "jeszcze tylko rok, wytrzymaj, potem zmienisz szkołę". Czego to uczy młodego człowieka? Bezradności! Taka osoba idzie na studia i jest molestowana, idzie do pracy i jest mobbingowana albo widzi, że ktoś inny jest mobbingowany czy molestowany. I co robi? Siedzi i milczy. Tego została nauczona: "dbaj o to, żeby ciebie to nie spotkało". Ludzie nie wierzą, że prawo ich chroni, bo od małego jesteśmy straszeni prawem.

- W szkołach dużo się mówi o konsekwencjach. Bardzo bym chciała, żeby dyrektorzy pokazali - na swoim przykładzie - jak to jest ponosić konsekwencje. Zwłaszcza wtedy, gdy oni naruszają prawo. To bardzo trudne, bo władza chroni władzę, a zamiatanie pod dywan jest naszym sportem narodowym.

- Nie ma lepszej przestrzeni, w której przez 12, a nawet 14 lat, powinniśmy uczyć się tego, jak to jest być świadomym obywatelem. Przecież to jest wpisane w systemie oświaty, tego powinna uczyć szkoła. Tymczasem uczymy się poddaństwa, folwarku, nietolerancji.

Przymykania oka, ewentualnie odwracania głowy.

- I wykreślania tych, którzy się różnią.

Nadal nie wiem, jak ty to wytrzymujesz. Może się mylę, ale wydaje mi się, że rzadziej spotykasz się z wdzięcznością, częściej wylewa się na twoją głowę nienawiść, w najczystszej postaci.

- Jest różnie. Jestem persona non grata również wśród niektórych organizacji pozarządowych.

Dlaczego?

- Bo obecnie obowiązująca narracja jest taka, że mamy polityczną nagonkę na nauczycieli, więc nie można mówić o nich źle. Nauczycieli należy wspierać i robić im fajne scenariusze lekcji, żeby mogli z nich korzystać. Tymczasem ja pracuję również z tymi nauczycielami, którzy mają dość mobbingu w swoich szkołach i słyszę od nich, że wstydzą się, że dzielą pokój nauczycielski z idiotkami i idiotami czy nieuczącymi się przemocowcami.

Nie boisz się momentu, w którym staniesz się, jak to określiłaś, persona non grata dla jeszcze większej grupy osób i instytucji?

- Wiesz, mam świadomość, że gdybym była mężczyzną w garniturze i z krawatem, byłoby zupełnie inaczej. Wtedy by mnie słuchano. A tutaj bardzo łatwo nakleić mi łatkę "Aliny, która robi zadymę".

Tak, kobietom zarzuca się emocjonalność, a emocjami można przysłonić to, czego się nie chce usłyszeć. Ten stereotyp wciąż działa, skutecznie odbierając znaczenie słowom i czynom wielu kobiet w naszym kraju.

- Często słyszę: "Wiesz Alina, przecież niektóre sprawy lepiej przemilczeć", ale ja nie mam na to zgody. Nie mam zgody na powszechne milczenie, gdy chodzi o tuszowanie nieprawidłowości, których dopuściła się nasza koleżaneczka czy nasz kumpel. To milczenie nas psuje, niszczy nasze społeczeństwo.

- Znam korporacje, w których prawa pracownika są respektowane lepiej niż w niektórych organizacjach pozarządowych. Biznes nie ma jednej twarzy, organizacje pozarządowe też nie. Nie mogę znieść tej hipokryzji, tego, że naszym wybaczamy, ukrywamy i zamiatamy pod dywan. Choć nie wiem, czy to jest kwestia wybaczania. Czasem wytwarza się dysonans poznawczy. Ludziom łatwiej nie przyjmować do siebie niewygodnych faktów.

- Marzę o tym, żebyśmy byli na takim poziomie świadomości społecznej, żeby oczywistym było, że u osób, które mają władzę pojawiają się - zbadane i opisane przez świat nauki - mechanizmy, które zniekształcają im obraz świata, spojrzenie na innych i na siebie. Osoba, która jest pijana, nie myśli trzeźwo. Podobny haj funduje nam władza. Im dłużej ktoś ją ma, tym głębsze zmiany w nim zachodzą.

O czym jeszcze marzysz?

- Żebyśmy zaczęli się słuchać i słyszeć. Żyjemy w społeczeństwie, w którym, gdy ktoś słyszy wrzaski za ścianą, podkręca muzykę, ja przykładam ucho. Jakkolwiek wiem, że wezwanie policji jest dla mnie ryzykowne, marzę, żeby żyć w społeczeństwie, w którym będziemy reagować, gdy komuś będzie się działa krzywda.

- Wbrew pozorom, podchodzę do mojej działalności bardzo pragmatycznie. Ci młodzi ludzie będą nami zarządzać. Jeśli wytrenujemy kolejne młode pokolenie do upokarzania, będą nas upokarzać. Już niedługo.

***

Alina Czyżewska
Alina Czyżewskaarchiwum prywatne

Alina Czyżewska - aktorka, działaczka obywatelska. Interweniuje w sytuacjach nadużywania władzy i przekraczania kompetencji przez osoby pełniące funkcje publiczne i organy władzy. Wspiera obywatelki i obywateli, szkoli i edukuje  o społeczeństwie obywatelskim w praktyce, o narzędziach demokracji, o prawach człowieka, w tym przede wszystkim o prawie do informacji. "Tłumaczy" - czasem także w sądach - opornym przedstawicielom organów władzy, gdzie są ich granice i jakie są ich obowiązki. Jest fanką jawności i dostępu do informacji, uczy i inspiruje, jak korzystać z narzędzi obywatelskich, czyli jak "brać władzę w swoje ręce" i jak w praktyce stosować art. 4 Konstytucji: "Władza zwierzchnia należy do narodu". Pomaga osobom w sytuacjach bezprawnego nadużywania władzy, takich jak systemowa przemoc w szkołach, na uczelniach teatralnych, molestowanie w teatrze, zastraszanie aktywistów i aktywistek, cenzura.

Hiszpania: Tajemnica najlepszej oliwy z oliwekDeutsche Welle
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas