Uchodźcy w Polsce: Schizofreniczna rzeczywistość
O patostrefie nad granicą, uchodźcach "gorszego sortu" i ofiarach wojny, które nie wierzą, że kiedykolwiek wrócą do domu — opowiada Halina Grzymała-Moszczyńska, profesor psychologii kulturowej, religioznawczyni, członkini Komisji PAU do Badań Diaspory Polskiej oraz Komitetu Badań nad Migracjami PAN, prekursorka polskiej psychologii migracji.
Katarzyna Adamczak, INTERIA.PL: Granicę ukraińską otworzyliśmy na oścież, uchodźców zaś witamy ze współczującym sercem, a w tym samym czasie na granicy białoruskiej rozciągamy druty, stawiamy mury i bronimy wstępu ofiarom wojny z innych części świata. Skąd taka różnica w postawie wobec uchodźców?
Halina Grzymała-Moszczyńska: - Rzeczywiście mamy obecnie sytuację... schizofreniczną. To rozwarstwienie widać na trzech poziomach. Po pierwsze dotyczy ono zasad, na jakich traktowani są uchodźcy z Ukrainy, którzy znaleźli się w okolicach białoruskiej granicy. Przykładem mogą być Ukrainki zaproszone do Białowieży. Musiały one natychmiast ją opuścić po tym, jak ich gospodarz wystąpił z pytaniem, co trzeba zrobić, żeby nadać im numer PESEL, aby mogły pójść do lekarza, wysłać dzieci do szkoły — czyli skorzystać z praw, które przysługują uchodźcom z Ukrainy. Gdy dowiedział się o tym komendant Straży Granicznej, nakazał uchodźczyniom natychmiastowe opuszczenie tego miejsca (Białowieża znajduje się w strefie przygranicznej objętej stanem wyjątkowym i zakazem wstępu oraz wjazdu dla osób, które tam nie pracują i nie mieszkają — przyp. red.). Jednak jeśli taka osoba z Ukrainy chciałaby pracować w sklepie w Białowieży — może to zrobić, musi jednak dojeżdżać z miejsca zamieszkania poza strefą.
- Jest pełna schizofrenia zarówno dotycząca natury uchodźcy z Ukrainy, jak i generalnie przepisów prawa obejmujących granice. Ta sama osoba może zostać potraktowana w inny sposób w zależności od tego, w którym miejscu nad granicą się znajdzie.
- Ci sami żołnierze i Wojska Obrony Terytorialnej, z którymi wolontariusze pracują teraz na przejściach granicznych z Ukrainą — walczą z organizacjami pozarządowymi dążącymi do tego, żeby ludzie nad białoruską granicą nie utonęli w bagnach i mogli wyrwać się z pułapki, w której się znajdują. To samo wojsko tępi, tych samych wolontariuszy, gdy próbują pomóc uchodźcom z innych wojen. W tym momencie wyrzucanie "na druty" tych ludzi, którym udaje się do Polski dotrzeć, jest wyrzucaniem ich do kraju, gdzie nie ma żadnego bezpieczeństwa i skazywaniem ich na powtórne wypchnięcie przez białoruską stronę na granicę, druty, bagna. Wszystkie reguły towarzyszące przyjmowaniu ludzi nad ukraińską granicą, są zupełnie odrzucone nad białoruską.
Trzeci rodzaj schizofrenii, na którą cierpi nasza rzeczywistość, to...?
- To rozgraniczenie na bomby, które działają inaczej, jeśli od 11 lat spadają w Jemenie i wyganiają ludzi z domu — a te, które od 24 lutego spadają na Ukrainę. Mamy taki podwójny sposób widzenia rzeczywistości, która właściwie się od siebie nie różni. Żeby odpowiedzieć na pytanie: dlaczego tak jest, warto spojrzeć na kontekst kulturowy. Jeżeli chodzi o uchodźców z Ukrainy — naszym zdaniem mają oni wszelkie prawa do otrzymania pomocy, ponieważ uciekają przed wrogiem, którego jesteśmy sobie w stanie wyobrazić, którego pamięć historyczną podzielamy. Z tymi ludźmi jesteśmy oswojeni. Setki tysięcy Ukraińców pracujących w Polsce od dłuższego czasu oswoiło nas ze sobą.
- Natomiast osoby z Afganistanu, Jemenu, Iraku czy Syrii, które próbują dostać się do Polski zwabione w pułapkę przez Łukaszenkę, traktujemy jako uchodźców wątpliwych, którzy są z naszego punktu widzenia poza zakresem zrozumienia i współodczuwania. Dobrze pokazuje to niedawne zdarzenie: sześcioosobową rodzinę z Iraku, która już przeszła na stronę polską, zapakowano do ciężarówki i wywieziono za druty. Zostali potraktowani jako zagrożenie dla Polski. Myślę, że szczególnie dziecko, które nie ma jeszcze roku, jest bardzo dużym zagrożeniem...
Problem z negatywnym postrzeganiem uchodźców z Syrii nie zaczął się jednak w 2021 roku?
- I dlatego próbując interpretować tę sytuację, cofnęłabym się o dobre kilka lat. Mianowicie do czasów, kiedy pojawiła się wielka fala Polaków, którzy jako migranci ekonomiczni, wyjeżdżali do Wielkiej Brytanii, Europy Zachodniej czy Skandynawii. U wielu z tych osób występowało przekonanie, że ludzie o innym kolorze skóry, mówiący innym językiem, noszący inne ubrania — to ludzie, z którymi nie chcemy mieć nic do czynienia. A jeśli mamy do czynienia, to czujemy się w pewien sposób zagrożeni i wolimy, żeby dzielił nas od nich możliwie duży dystans.
- W jednej ze szkół za granicą, gdzie prowadziłam badania dotyczące sytuacji uczących się w niej polskich dzieci, personel szkolny opowiedział mi taką historię: rodzic, przyprowadzając dziecko do placówki, jasno powiedział, że ma nadzieję, iż żaden “Murzyn" jego dziecka uczył nie będzie. Nie było to szczęśliwe wyłączenie kadry pedagogicznej, bo dyrektorem szkoły był właśnie "Murzyn" w dodatku nauczyciel matematyki, więc nie było szans, aby z tym dzieckiem nie pracował. Podaję tę anegdotyczną historię, aby pokazać, z jakim przeświadczeniem, z jakim zapleczem, część z nas weszła w sytuację na granicy białoruskiej.
- W momencie, kiedy na niechęć do obcych nałożyło się głębokie przekonanie, podtrzymywane przez oficjalną narrację władz państwa, że uchodźcy nam zagrażają, wpisało się to już w utorowany sposób widzenia migrantów towarzyszący kryzysowi związanemu z wojną w Syrii. Uchodźcy zaczęli być postrzegani jako ci, którzy zagrażają i w związku z tym absolutnie przyjąć ich nie chcemy, nie możemy i nie przyjmiemy. Nie przyjęliśmy 8 tysięcy osób w ramach relokacji, bo stanowiły zagrożenie dla naszej tożsamości, porządku społecznego — wszystkiego.
- I teraz, kiedy przed kilkoma miesiącami sytuacja na granicy białoruskiej wyglądała jak otwieranie się nowego szlaku uchodźczego, to te wszystkie lęki natychmiast zostały bardzo, bardzo skutecznie włączone.
Dlaczego nie umiemy współczuć uchodźcom z Bliskiego Wschodu?
- Gdyby szukać przyczyn, to widzę je tutaj jako przyczyny dwojakiego rodzaju. Po pierwsze: zapisanie takiego silnego skryptu społecznego, że to nie są prawdziwi uchodźcy, tylko że jest to broń hybrydowa w rękach Łukaszenki i dlatego my się bronimy. My nie zachowujemy się niehumanitarnie — my się bronimy przed osobami przychodzącymi z Białorusi.
- Natomiast przed osobami przechodzącymi przez granicę polsko-ukraińską my się nie bronimy — my im pomagamy, bo to są osoby, które przychodzą z prawdziwej wojny, które przychodzą wyrzucone przez naszego wspólnego wroga, którego sobie umiemy wyobrazić, zatem można oczekiwać, że mamy prawo im pomagać.