Ucieczka z polskiego więzienia. Historia jak z filmu "Skazani na Shawshank"
W nocy z 5 na 6 lipca 1995 r. w Dębicy doszło do jednej z najbardziej spektakularnych ucieczek w historii polskiego więziennictwa. Osadzeni wydostali się na wolność przez 20-metrowy tunel, który własnoręcznie drążyli przez prawie trzy miesiące. Na strażników, którzy rano weszli do celi, czekała tylko kartka z informacją: "Przepraszamy za bałagan".
Złodziej z wysokim IQ
O Dariuszu S. mówiło się, że to złodziej o niezwykle wysokim ilorazie inteligencji i jeszcze większej bezczelności. Pieniądze z włamań inwestował w kobiety i zakrapiane imprezy, po których często pakował się w kolejne kłopoty. Podczas jednego z przesłuchań ukradł policjantowi pistolet, a po wyjściu z komendy wsiadł do autobusu i zaczął strzelać na wiwat.
Dariusz S. doskonale znał klimat lat 90., panujący w polskich więzieniach, bo niejednokrotnie odsiadywał w nich swoje wyroki, ale to, co działo się w Zakładzie Karnym w Dębicy, zadziwiało nawet jego. Panowała tam absolutna samowolka. Strażnicy ochoczo przymykali oczy na pędzenie przez osadzonych bimbru, wychodząc z założenia, że idąc z więźniami na ustępstwa, minimalizują ryzyko wybuchu buntu. Na porządku dziennym były bijatyki między osadzonymi, kradzieże i przemyt.
Celę Dariusza S. od więziennego muru, za którym czekała na niego żona z dzieckiem, dzieliło zaledwie 20 metrów. S. w dębickim kryminale poznał więźnia, który kilka lat wcześniej pracował przy wylewaniu fundamentów podczas budowy jednego z tamtejszych oddziałów. Mężczyzna doskonale znał układ całego więzienia, w którym wraz z S. odsiadywał karę pozbawienia wolności. Kiedy Dariusz S. dowiedział się, że betonowa wylewka w celach jest bardzo łatwa do skruszenia, a w dodatku ma zaledwie kilkanaście centymetrów grubości, postanowił, że weźmie sprawy w swoje ręce i skróci swój wyrok.
Czytaj także: Jak jedzą polscy więźniowie?
Plan ucieczki
Dariusz S. zaproponował kolegom z celi wspólną ucieczkę, przedstawiając im dokładny plan, który kiełkował w jego głowie od wielu tygodni. Jednym ze współosadzonych był były górnik Witold J., świetnie znający się na drążeniu tuneli. Skazańcy długo przed ucieczką zapracowali sobie na zaufanie strażników. Nie sprawiali problemów, wzorowo wykonywali powierzane im w kryminale obowiązki. Pracowali jako kalifaktorzy, wydając osadzonym posiłki, dlatego w odróżnieniu od reszty, mieli dużo swobody i jeszcze więcej okazji do zdobycia niezbędnych narzędzi, którymi można było wykopać tunel.
Zobacz również: Luksusowe więzienie dla groźnych przestępców
Dariusz S. zaczął uczęszczać do więziennej siłowni, choć nigdy nie był miłośnikiem podnoszenia ciężarów. Wcale nie chodziło mu o zbudowanie muskularnej sylwetki. Potrzebował ciężkiego przedmiotu, którym mógłby rozbić warstwę betonu w podłodze jego celi. Żeby uniknąć podejrzeń, musiał najpierw stać się stałym bywalcem sali do ćwiczeń, by po kilkunastu dniach regularnych treningów wynieść z niej w kocu 15-kilogramy talerz do sztangi.
Kiedy na drugi dzień do celi Dariusza S. i współosadzonych wszedł naczelnik, nic nie wzbudziło jego podejrzeń. Dzień jak co dzień. Ktoś czytał gazetę, ktoś wpatrywał się w sufit, ktoś przygotowywał herbatę. S. wyszedł za naczelnikiem na korytarz i pod byle pozorem zaczął go zagadywać, odciągając mundurowego na kilkadziesiąt metrów od celi. S. poprosił naczelnika o otwarcie pomieszczenia na drugim końcu korytarza celem pożyczenia rakietki do ping-ponga.
W tym czasie współosadzeni Dariusza z całych sił zaczęli uderzać ciężarem w podłogę, przez co głośny hałas zaczął nieść się po całym więzieniu. Zaniepokojony naczelnik spojrzał podejrzliwie w kierunku celi Dariusza S. i zdezorientowany popatrzył na osadzonego. S. uśmiechnął się tylko i z anielskim spokojem powiedział - Pewnie znowu się leją. Naczelnik ruchem głowy tylko przytaknął i odszedł w głąb więziennego korytarza. W tym czasie w celi numer 5 powstała dziura, która miała być pierwszym krokiem ku wolności. Dziurę zakryto blachą, a na nią położono linoleum. Od tego momentu zaczęła się ciężka, wytężona praca nad kopaniem tunelu, która trwała przez prawie 3 miesiące.
Nadludzki wysiłek
Dariusz S. z więziennej kuchni ukradł worki na ziemniaki, kilka łyżek, metalową miskę i dwie łopatki do przewracania kotletów. Zdawał sobie sprawę, że prędzej czy później strażnicy zauważą, że w jego celi dzieje się coś dziwnego, dlatego zadbał o to, by administracja więzienna nabrała przekonania o pędzeniu przez niego bimbru. W tym celu załatwił od innych osadzonych bimber i wysmarował nim od wewnątrz drzwi celi, by w środku unosił się charakterystyczny zapach samogonu.
Dariusz S. wraz z kolegami pracowali tylko nocami, w ciągu dnia funkcjonując normalnie, jak każdy więzień, nie wzbudzając podejrzeń. Worki z piachem przemycali do łaźni, gdzie spuszczali wszystko do kanalizacji. Nikt jednak nie zwrócił uwagi, że w Zakładzie Karnym w Dębicy znacząco wzrosło zużycie wody. A tej do spuszczenia wydobytego piachu Dariusz S. potrzebował na potęgę. W sumie do więziennych rur osadzeni z celi numer 5 wsypali kilka ton wydobytego piachu i gliny.
Warto wiedzieć: Cała prawda o polskim więzieniu
S. zadbał również o to, by owczarek niemiecki, który biegał po pasie zieleni, pod którym miał przebiegać tunel, nie wyczuł uciekinierów. Dariusz S. skonstruował procę i codziennie z okna celi strzelał do psa kamieniami. Po pewnym czasie owczarek już tak bardzo miał dosyć doznawanego bólu, że szerokim łukiem omijał miejsce ucieczki Dariusza S. i jego kolegów.
Niskie morale
Po kilku tygodniach kopania tunelu i nadludzkiego wysiłku nadszedł poważny kryzys. S. i jego koledzy drastycznie tracili na wadze, w celi znacząco podupadły morale. Dariusz S. starał się podtrzymywać kolegów na duchu, ale sam wielokrotnie miał chwile zwątpienia. Zwłaszcza wtedy, gdy kopany tygodniami tunel uległ częściowemu zawaleniu i pracę należało wykonać od początku. Marzenia o wolności znowu wydłużyły się o kolejne tygodnie.
S. doskonale zdawał sobie sprawę, że jeśli odpuszczą sobie choć jedną noc na kopanie, ich plan ucieczki runie. Skrajnie wyczerpani kontynuowali podziemne prace. W miarę upływającego czasu tunel stawał się coraz dłuższy i szerszy. S. od kolegów z sąsiedniej celi załatwił cztery przedłużacze i żarówkę. Osadzeni w celi numer 5 zrobili w tunelu prowizoryczny system wentylacyjny, połączyli przedłużacze i doprowadzili światło.
S. drżał ze strachu za każdym razem, kiedy wchodził w głąb szybu, kopać kolejne metry przejścia. Gdyby podczas jego obecności w środku ziemia osunęła się, S. nie wyszedłby na powierzchnię żywy. Przemawiała za nim ambicja. Kolegom z celi tłumaczył, że jeśli nie uda im się zwiać z zakładu karnego, a cały plan ucieczki zostanie udaremniony, media nazwą ich idiotami.
Klawisz w dziurze
Pewnego dnia w celi podczas rutynowej kontroli pojawił się jeden ze strażników. Klawisz niefortunnie stanął tuż obok dziury prowadzącej do tunelu, po czym jedną nogą po kolano wpadł do środka. S. wykazał się jasnością umysłu i z Witoldem J. w mgnieniu oka wyprowadzili strażnika na korytarz. Zdenerwowany pracownik administracji więziennej zapytał, co wyprawia się w ich celi, na to skazany ze stoickim spokojem odpowiedział, że z kolegami wydrążyli niewielką studzienkę, w której pędzą bimber.
Tym razem Dariuszowi S. i jego kolegom znowu się upiekło. Następnego dnia osadzeni zrobili centymetrową wylewkę z betonu i zamurowali dziurę, pokazując klawiszowi, że wszystko znowu jest w jak najlepszym porządku. Wylewkę można było bez problemu skruszyć dłonią.
20 metrów do wolności
Na początku lipca Dariusz S. ze współosadzonymi zakończyli pracę nad kopaniem 20-metrowego tunelu prowadzącego na wolność pod murem więziennym. Dziura na zewnątrz wychodziła tuż obok wieżyczki strażniczej. Ostatnie dni kopania przejścia były dla Dariusza S. ogromnym stresem. Glinę i ziemię osadzeni upychali pod łóżkami i w kątach celi, tym samym modląc się, by strażnicy więzienni, tak jak zwykle to bywało, zaniedbali swoje obowiązki dotyczące sprawdzania cel. W dębickim więzieniu przestrzeganie zasad bezpieczeństwa przez klawiszy było zwykłą fikcją.
Przepraszamy za bałagan
Ucieczkę zaplanowali w nocy z 5 na 6 lipca 1995 r. Na każdym łóżku uformowali z gliny postać człowieka, a całość przykryli kocami. Dokładnie o pierwszej w nocy pierwszy z osadzonych w celi numer 5 zszedł do szybu. Na stoliku zostawili niewielką kartkę, na której widniał napis: Przepraszamy za bałagan. Na ucieczkę nie zdecydował się tylko jeden ze współwięźniów. Rzekomo nic nie wiedział o planach swoich kolegów. Mężczyźnie do zakończenia kary pozostało zaledwie kilka miesięcy, być może dlatego zdecydował się zostać.
To właśnie on następnego ranka na apelu zameldował "stan jeden". Strażnicy po wbiegnięciu do celi i zaczęli śmiać się do rozpuku. Byli przekonani, że osadzeni robią sobie z nich żarty. Kiedy po odchyleniu każdego kolejnego koca okazywało się, że zamiast osadzonych, na łóżkach leżą uformowane z gliny sylwetki, strażnicy osłupieli ze zdumienia.
Ucieczka i powrót za kratki
Jako pierwszy przez tunel wydostał się Dariusz S. tuż za nim wyszli pozostali uciekinierzy. Przez 50 metrów pełzli wśród wysokiej trawy, a gdy oddalili się na bezpieczną odległość, zaczęli biec. W ciągu trzech godzin nieustającego biegu środkiem torów kolejowych dotarli pod Tarnów. Pokonali 35 kilometrów. Wszyscy skrajnie wyczerpani, słaniający się na nogach. Potężny skok adrenaliny i świadomość bycia wolnym pozwalały im pokonywać kolejne kilometry.
Dariusz S. wolnością cieszył się zaledwie miesiąc. Policji wydał go najbliższy przyjaciel. Skusił się na nagrodę pieniężną, którą organa ścigania oferowały za wskazanie miejsca pobytu któregoś ze zbiegów. Niedługo później wpadli pozostali.
Dariusz S. za ucieczkę z więzienia dostał dodatkowo półtora roku roku odsiadki w Zakładzie Karnym w Nowym Wiśniczu, gdzie dwanaście miesięcy spędził w izolatce, bez kontaktu z innymi ludźmi. Podjął naukę, w więzieniu zdał z wyróżnieniem maturę, uzyskując najlepszy wynik spośród wszystkich osadzonych. Więzienie opuścił w wieku 37 lat.
Trzech strażników z Zakładu Karnego w Dębicy zostało skazanych na kary od roku do trzech lat więzienia za zaniedbania obowiązków służbowych.
Z informacji, do których dotarła Interia wynika, że Dariusz S. od wielu lat mieszka w Niemczech, gdzie prowadzi dobrze prosperującą firmę budowlaną.
Łukasz Piątek, Interia.pl
***