Sonja Ziemann: Była ikoną niemieckiego kina. Los na zawsze "zespawał" ją z Polską
Zagrała ponad 70 ról, a ta najsłynniejsza, w "Dziewczynie z czarnego lasu" uczyniła z niej jedną z największych ikon niemieckiego kina. Tancerka, aktorka i matka. Mówili o niej "Niemka ze słowiańską duszą", a ona odwdzięczała się miłością do polskiego filmu, literatury i Kazimierza nad Wisłą. To w Polsce znalazła również miłość - Marek Hłasko do śmierci wracał do niej w snach. Mówiła, że byli "zespawani".
Sonja Ziemann urodziła się 8 lutego 1926 roku w Eichwalde koło Berlina. Jak przyznała w rozmowie z Henrykiem Rozpędowskim, autorem książki "Sonja i Marek", pierwszym dźwiękiem, jaki zapamiętała z rodzinnego domu były pasaże grane na fortepianie, a obrazem - zieleń, sad i kwietne ogrody z warzywnikiem, łąkami i pastwiskami. Dom i rozległe grunty były własnością jej dziadka, Maksa Ziemanna - właściciela wytwórni ram do obrazów.
Imię Sonja wybrała dla niej mama, która w ciąży pasjami słuchała płyty z rosyjskimi piosenkami, a najbardziej lubiła tę o Sonji. Nostalgiczny utwór był niegdyś bardzo popularny wśród Rosjan, którzy po rewolucji i wojnie domowej opuścili ojczyznę. Niektórzy śpiewając go płakali, zanurzając się w smutku i tęsknocie.
- "Sonja"? - zdziwił się urzędnik, gdy babcia przyszłej aktorki zgłosiła narodziny wnuczki.
Co to za imię? Nigdy takiego nie słyszałem, trzeba dać dziecku jakieś prawdziwe imię porządne, chrześcijańskie
- grzmiał oburzony.
Selma von Zitzwitz uparła się jednak, że ma być Sonja i już, a gdy urzędnik dalej stawał okoniem, zmyśliła historyjkę o bogatym spadku, czekającym na wnuczkę na Krymie, uzależnionym od imienia, które dostanie. Rodzina nieraz zanosiła się od śmiechu, wspominając sprytne zagranie babci. Miała być Sonja i już.
Sonja Ziemann: Narodziny gwiazdy
Mała Sonja błyskawicznie stała się bowiem lokalną gwiazdą Eichwalde, a na afiszach zaczęły pojawiać się przyciągające publiczność dopiski - "Tańczy mała Sonja". Sonja Ziemann - niemiecka Shirley Temple.
W wieku 10 lat Sonja Ziemann skierowana została do szkoły baletowej madame Pawlowski-Britton w Berlinie. Tam jednak spotkał ją pierwszy zawód - nie była już gwiazdą, a w klasie nie brakowało dziewczynek, tańczących zdecydowanie lepiej od niej. Sonja zagryzła jednak zęby i uparcie ćwiczyła - w szkole, w domu, a nawet nocą. Szybkie postępy motywowały ją do jeszcze cięższej pracy.
Kolejnym krokiem była nauka w szkole tańca klasycznego Tatiany Gzowskiej. Wyjątkowo utalentowanej i jeszcze bardziej wymagającej. Miesięczna opłata wynosiła tutaj już 50 marek, a rodzinie się nie przelewało. Sonja przyznała po latach Henrykowi Rozpędowskiemu, że Tatiana jakby to wyczuła i obniżyła opłatę o połowę, a po roku nauki pomogła Sonji w zrobieniu dyplomu, który miał jej pozwolić na pracę i zarobek. Na drodze do zleceń stanął jednak... młody wygląd przyszłej gwiazdy.
Sonja miała 15 lat, ale wyglądała na 10. Była niziutka i mało kobieca, więc z wielu miejsc odprawiano ją z kwitkiem. Szansę dał jej tylko Teatr Plaza. Zaoferowano jej 150 marek na miesiąc. Kontrakt podpisała w towarzystwie mamy.
Pierwszym sukcesem tancerki była rola w operetce "Wenus na ziemi", która pozwoliła jej zdobyć aktorskie szlify i której inscenizacja była ogromnym sukcesem teatru. Indywidualnym sukcesem Sonji była natomiast pierwsza propozycja roli w filmie "Dziewice z Bischofsbergu", którą przyjęła i sprawdziła się na tyle dobrze, że Praga-Film zaproponowała jej stały kontrakt i gażę. Skończyło się na serii filmów. Później przyszła wojna.
Kto żyw, na posterunek. Aktorkom i aktorom przydzielono prace w różnych firmach produkcyjnych, mnie zaliczono do twórców radia i filmu i polecono stawić się w Akademii Sztuk Pięknych. Budynek nie miał szyb, w środku panowało lodowate zimno, siedziała tam dozorczyni i obserwowała, czy wydajnie pracujemy. Fosforyzującą farbą malowaliśmy napisy. Mnie przypadł napis "Nalot docelowy"
- wspominała Sonja w książce Henryka Rozpędowskiego.
Ojciec tancerki i początkującej aktorki nie był pracownikiem fizycznym, więc nie przysługiwała mu "karta żywnościowa numer jeden". Rodzina żywiła się tym, co było w ogródku, a Sonja "stale była głodna". Dowiedziała się jednak, że jako "artystce międzynarodowej" i jej przysługuje "kartka dla ciężko pracujących". Musiała tylko znaleźć pracę. Znalazła ją w sali kinowej w Atlasshofen, gdzie tańczyła i śpiewała. By móc dojeżdżać, załatwiła sobie stary rower i jeździła nim...przebrana za chłopca. Zdarzały się bowiem rabunki i gwałty, a Rosjanie polowali wręcz na młode, samotne kobiety. Po jakimś czasie udało się jej zamieszkać w Berlinie.
"Dziewczyna z czarnego lasu" zdobywa Niemcy
Przełomem w karierze Sonji Ziemann okazała się rola Baerbele w melodramacie „Schwarzwaldmaedel” w reżyserii Hansa Deppe z 1950 roku. Choć sama aktorka nie była do niej przekonana (podobnie zresztą jak dystrybutor filmu), to podpisała w końcu kontrakt. To był strzał w dziesiątkę! Tłumy widzów szturmowały kina, w całym kraju powstawały kluby wielbicieli filmu - Niemcy oszalały wręcz na punkcie "Dziewczyny z czarnego lasu".
To był rzeczywiście jakiś szał. Po kinowych seansach, pod ochroną policji godzinami rozdawaliśmy autografy. Zmęczenie, padamy, nosy na stole, spać! Spać? Tłumy przed hotelem: Zie-mann, Prack! [...] Bez końca. Niepojęte. Jakieś opętanie
- wspominała Rozpędowskiemu.
Według Sonji Ziemann, Niemcy pokochali ten film, bo "był w nim obraz skrawka ojczyzny, którą niektórzy wtedy przeklinali, z której po wojennej klęsce szydzono". Film okazał się wielkim sukcesem - obejrzało go 15 milionów widzów, a Sonja zyskała miano największej gwiazdy niemieckiego kina tamtych czasów.
Od tego czasu, cokolwiek robię, zawsze pozostaję w cieniu małej Baerbele z Czarnego Lasu
- mówiła po latach.
To i tak sukces, bo w kraju wschodnich sąsiadów Sonja miała być postrzegana już tylko jako żona. Żona uwielbianego Marka Hłaski.
Zobacz również: Marta Ingarden: Kobieta, która naszkicowała Nową Hutę
Sonja Ziemann i Marek Hłasko: Romans niezwykły
Zanim Sonja Ziemann została żoną Marka Hłaski, w 1951 roku wyszła za mąż za Rudiego Hambacha i zamieszkała w Wiesbaden, gdzie nakręciła swój kolejny film-komedię "Kobiety pana S", a później kolejny, kolejny i kolejny... Samotne noce w hotelach, ciągła rozłąka z mężem, cień zmęczenia i zazdrość Rudiego o galopującą karierę żony doprowadziły do pierwszego małżeńskiego kryzysu. Mimo to, rok później na świecie pojawił się mały Pierre. Nie uratował on jednak pierwszego małżeństwa aktorki, które skończyło się rozwodem kilka lat później.
Zanim Sonja pokochała Marka Hłaskę, zakochała się w jego dziele "Ósmy dzień tygodnia".
Byłam pod wielkim wrażeniem, w wyobraźni widziałam już film i moją w nim rolę [...] Była to opowieść o niespełnionej miłości dwojga młodych ludzi, bezradnych wobec trudnych warunków życia w socjalizmie. Moje zainteresowanie rosło, słuchałam z coraz większą ciekawością, w pewnej chwili ogarnęło mnie wzruszenie, w końcu szukałam nawet paraleli w dramacie warszawskiej studentki Agnes, Agnieszki i moim, kobiety tak bliskiej szczęścia w miłości, które wprawdzie przyszło, lecz szybko odeszło
- wspominała w książce "Sonja i Marek".
Hłasko miał 23 lata i już po swojej pierwszej książce "Pierwszy krok w chmurach" był najpopularniejszym polskim autorem. Jego opowiadania były buntem, sprzeciwiał się komunistycznej propagandzie, walczył z systemem i, delikatnie rzecz ujmując, nie był ulubieńcem władzy. "Ósmy dzień tygodnia" był wielkim dziełem i na jego kanwie mógł powstać wielki film. Jeszcze zanim powstał, już budził spore kontrowersje - aktorka z Zachodu, grającą Polkę, żyjąca w kraju kontrolowanym przez Rosjan. Film buntowników, którzy nie zamierzali kręcić go w Niemczech czy w Stanach, ale w Polsce - kraju rządzonym przez ludzi, przeciwko którym się buntowali. Ten film mógł odbić się sporym echem na świecie, a jego twórcy sporo ryzykowali. I mieli tego świadomość.
Sonja Ziemann przyjechała do studia we Wrocławiu, a tam czekał na nią nie tylko jej filmowy partner, Zbyszek Cybulski, ale także... sam Rudi Hambach, jej były, ojciec jej dziecka. Ucieszyła się, że wciąż interesuje się jej losem, że nie jest mu obojętna. Tylko co on tam robił? Sonja przyjrzała się mu bliżej i z zaskoczeniem odkryła, że to nie on, nie Rudi.
Był podobny do Jamesa Deana, ale znacznie od niego wyższy. Nasze spojrzenia się spotkały, skrzywił się jakby przed chwilą napił się octu, i patrzył we mnie uporczywie, bez zmrużenia powiek, jakby chciał mnie zahipnotyzować. Rzeczywiście było w jego spojrzeniu coś hipnotycznego
- wspominała Rozpędowskiemu pierwsze spotkanie z Markiem.
Marek Hłasko nie miał najlepszej opinii. Mówiono, że pije, że podrywa mężatki - twórcy filmu robili więc wszystko, by trzymać go od niej z daleka. Mimo to, Hłasko jeszcze tego dnia po raz pierwszy pocałował Sonję. Ekipa filmu stawała na głowie, by nie dopuścić do romansu, Sonja też była przerażona siłą swoich uczuć.
Postanowiłam o Hłasce zapomnieć. Lecz to nie było takie łatwe
- wspominała aktorka, przytaczając kultowe już dziś próby pisarza. Kiedyś całą noc spał pod jej drzwiami w hotelu, innym razem przyszedł do niej z wielkim pluszowym misiem i wspólnie "prosili ją o rozgrzeszenie". Zapraszał na obiady i zawsze miał przy sobie tłumacza, zawsze innego.
Z początku zamierzałam mój związek z nim traktować jak przygodę, przelotny romans. Romans niezwykły. Mówił do mnie po polsku "gestapówka", a po niemiecku du verfluchte Preussin, ty przeklęta Prusaczko. Tego nauczył się od razu
- wspominała w książce "Sonja i Marek", przyznając, że od początku nie była w stanie mu się oprzeć.
Poczucie humoru, niesamowita wyobraźnia, osobowość, charyzma. Był geniuszem pióra, ale ona widziała w nim po prostu fascynującego mężczyznę.
Po zakończeniu pracy nad filmem Sonja obiecała Markowi, że jeszcze wróci i dała mu swój berliński adres oraz numer telefonu. Szybko dostała pierwszy list, a potem kolejne. Na wszystkie odpisywała i "kochała coraz bardziej". W końcu postanowiła przedstawić Hłąskę rodzicom i synkowi. Cała trójka była nim zachwycona, a aktorka zaczęła finalizować rozwód z pierwszym mężem. Coraz intensywniej myślała bowiem o ślubie z pisarzem.
Pierwsze wątpliwości dopadły Sonję w 1959 roku. Marek został zaproszony do Tel Awiwu - napisał dwa listy, zamilkł i nie wrócił. Sonja czuła, że mógł być zazdrosny o jej agenta i menagera, Harry'ego Heidemanna, który dość natarczywie okazywał jej swoje względy, przebąkiwał nawet o małżeństwie. Ziemann nie potrafiła jednak zapomnieć o Marku - gdy po półtora roku napisał do niej list z miłosnym wyznaniem, znów wpadła po uszy.
Płakałam jak kochanka oszalała z miłości
- wspominała.
Sonja poleciała do Tel Awiwu i znalazła Marka. Zaręczyli się w Izraelu.
Sonja i Marek pobrali się w Hajfie. Nie było łatwo, bo aktorka była protestantką, a Marek katolikiem, ale wyprosili uroczyste błogosławieństwo, które uznali za ślub. Właściwy, z pakietem niezbędnych dokumentów, wzięli w 1961 roku w Anglii.
"Na przekór wszystkiemu i wszystkim"
Dość szybko pojawiły się pierwsze problemy. Sonja wspominała po latach, że Marek upijał się i awanturował. Kilka razy podniósł na nią rękę. Uciekał z domu, a aktorka i przyjaciele odnajdywali go kompletnie pijanego w dziwnych, podejrzanych mieszkaniach. Mimo to, walczył z nałogiem, a według Sonji momentami była to walka wręcz heroiczna. Walka, w którą zaangażowana była cała jej rodzina:
Tata już od świtu czekał, kiedy będzie mógł mu włożyć tabletkę do ust
- wspominała, przyznając, że gdyby nie alkohol i przedwczesna śmierć, Hłasko pozostawiłby trwały ślad w literaturze współczesnej Europy.
Mijały lata, kochałam go niezmiennie. Na przekór wszystkiemu i wszystkim, nierzadko na przekór samej sobie
- mówiła.
Sonja walczyła o miłość, ale nie rezygnowała z własnej kariery. Grała w teatrze, kręciła filmy i regularnie pojawiała się na najważniejszych imprezach branżowych. Starała się też nie przejmować plotkami o romansach męża. Marek cierpiał na depresję, w końcu trafił do kliniki psychiatrycznej - znów była przy nim. W połowie lat 60. na Sonję spadł jeszcze jeden ciężar - choroba jej jedynego syna, Pierre'a. To otrzeźwiło Marka, który stanął na nogi i stał się "nadzwyczajnym mężem, solidnym partnerem i najlepszym przyjacielem". Na krótko - pewnego dnia wyleciał do Stanów Zjednoczonych, by tam pracować nad nowym scenariuszem. Milczał i nie wracał. W 1969 roku Sonja Ziemann zagrała jednak główną rolę w ekranizacji jego opowiadania „Wszyscy byli odwróceni” w reżyserii Thomasa Fantla. Znów rozmawiali, wszystko zmierzało ku dobremu.
Marka nie było już jednak przy Sonji w 1970 roku, gdy odszedł jej ukochany syn Pierre - pisarz zmarł osiem miesięcy wcześniej. Przed śmiercią obiecywał aktorce, że odbudują swoje małżeństwo, zaczną od nowa "mądrzej i lepiej".
Po tych wszystkich latach przeklętej rozłąki kocham cię bardziej niż kiedykolwiek w przeszłości
- mówił.
Zespawani. Przeciąć żelazny szew i ostatecznie nas rozdzielić mogła tylko śmierć. [...]. W sennych latach Marek Hłasko czasem do mnie wraca i znowu jesteśmy razem
- mówiła Sonja jeszcze wiele lat po jego śmierci.
Sonja Ziemann przyznała w rozmowie z Henrykiem Rozpędowskim, że po śmierci syna i Marka chciała odebrać sobie życie. Długo walczyła o powrót do pełni sił. Wygrała, a nawet wróciła do zawodu. Aktorstwo ją uratowało.
W 1989 roku wyszła za aktora Charlesa Regniera. Zmarła 17 lutego 2020 roku w wieku 94 lat. W Niemczech postrzegana jest jako jedna z największych ikon rodzimego kina. W Polsce wciąż jest żoną Marka Hłaski. Jedyną.
Zobacz również: