"Wsiadaj, mała!", czyli kamperem po wybrzeżach Hiszpanii i Portugalii

Babskie wyprawy, których nie znajdziesz w standardowym katalogu biura podróży, bo są w nietuzinkowej formie - zapisujesz się na wyprawę, nie znając planu. Okazały się fenomenem i gromadzą wyjątkowe kobiety, które nie boją się próbować tego, co nowe. O kobiecych wyjazdach kamperem rozmawiam z Magdaleną Ciacherą, właścicielką Girls in the Van.

Girls in the Van, na zdjęciu bohaterka tekstu  Magdalena Ciachera
Girls in the Van, na zdjęciu bohaterka tekstu Magdalena Ciacheramateriały prasowe

Magda od siedmiu lat mieszka w Hiszpanii. Organizuje kamperowe tripy dla kobiet, które kochają odkrywać i chcą przeżyć prawdziwą przygodę. Zamieszkać przez tydzień blisko natury, dotrzeć do miejsc poza utartym szlakiem na wybrzeżu Hiszpanii i Portugalii, a przede wszystkim każdego dnia budzić się w nowym miejscu.

Awaria vana, na pokładzie podróży kilkanaście kobiet, Magda biegnie do mechanika w hiszpańskiej wiosce.

- Błagam, niech pan to naprawi, płacę podwójnie. - A bardzo się pani spieszy? - Potwornie! - Takich klientów nie obsługujemy.

Tłumaczy, że rzeczywistość i poczucie czasu w Hiszpanii wyglądają nieco inaczej niż w Polsce. Oczywiście na wszystkie perypetie hiszpańskich usługodawców i awarie, które mogą się wydarzyć podczas wyprawy, zawsze znajduje rozwiązanie. Czasem wręcz okazuje się, że jest to część autentycznej przygody prowadzącej do zabawnych momentów, których dziewczyny nie zapomną do końca życia. Muszą tylko puścić kontrolę i dać się poprowadzić, spróbować innego myślenia. Dając cierpliwość, spokój i pozytywne nastawienie, uczy czegoś bardzo pożytecznego, co może się przydać w późniejszym codziennym życiu, zamienia problem w przygodę. Wymaga to od niej dużej dojrzałości emocjonalnej i zaufania do samej siebie. Mimo wszystko wyznaje mi, że gdyby miała podjąć decyzję o zamknięciu firmy we Wrocławiu i rozpoczęciu nowego rozdziału w Maladze, zrobiłaby to ponownie. Bo dla niej Girls in the Van to nie są cyferki i strategie to część jej historii; ten biznes stanowi wyraz jej pasji i spontaniczności, miłości do ludzi i dawania im pięknych przeżyć, o czym przekonam się, gdy będzie wspominała o kolejnych anegdotach z babskich wyjazdów.

Trip kamperem po Andaluzji, zapach ogniska, dźwięki gitary klasycznej w tle. Jednego dnia widzisz ocean, góry, a wieczorem spędzasz czas, opowiadając historię swojego życia lub tańczysz w lokalnym beach barze do białego rana z grupą przed chwilą poznanych kobiet. Na te tripy najczęściej przyjeżdżają same, a po chwili przygoda łączy je w najlepsze przyjaźnie. Nie mówisz, ile masz lat ani jaki wykonujesz zawód. Nie znasz planu wycieczki. Nie wiesz też, gdzie będziesz jutro spała. Może skoczysz ze spadochronem lub będziesz podziwiać zachodzące słońce, jadąc na wyprawie konnej po plaży? A może po prostu będziesz popijać wino pod gwieździstym niebem w ciepłą letnią noc?

Samochód załadowany słoikami, czyli złapanie podróżniczego bakcyla

Magda dość wcześnie zrozumiała, że chce porzucić dotychczasową rzeczywistość dla słońca i podróży. - Moje życie składa się z szybko podejmowanych decyzji i realizowania nawet najbardziej szalonych pomysłów, które urodzą się w głowie. Nauczyłam się, że nie trzeba ich analizować, warto je sprawdzać. Nie trzeba mieć mnóstwa pieniędzy, by podróżować. W czasach studenckich, gdy nie były jeszcze tak popularne tanie linie lotnicze, a nasze budżety były bardzo małe, jeździliśmy za granicę w pięć osób samochodem pożyczonym od rodziców, wypchanym po brzegi słoikami. Mieliśmy jedzenie, dach nad głową dzielony z przyjaciółmi, ocean i przygodę. To wystarczyło, by być najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Zakochałam się w tym uczuciu - wyznaje.

Zmiana planów

Magda obudziła się w dniu swoich urodzin i zaspanymi oczami zobaczyła w telefonie świetną ofertę biletu lotniczego do Australii. - Pomyślałam, że lepszego prezentu wówczas dla siebie nie znajdę. Kliknęłam w trzy sekundy i kupiliśmy bilet nie analizując niczego, łapiąc przygodę, która “wyrosła na mojej drodze". Polecieliśmy z partnerem do Australii - wspomina. Na miejscu kupili starego vana, który przerobili na mini kamper. Nie miał sprawnych drzwi, więc wchodzili przez bagażnik, kierownica ledwo się trzymała, ale mimo wszystko w ten sposób zwiedzili Australię i złapali bakcyla vanlife’u.

- Podjęliśmy decyzję, że chcemy tam zamieszkać. Naszym planem było otworzenie biznesu z wynajmem oldschoolowych kamperów dla osób, które - tak jak my - nie mają wielkich budżetów, ale ponad luksusem ważniejsza jest dla nich podróżnicza przygoda. Wróciliśmy do Polski, zorganizowaliśmy przeprowadzkę. Mieliśmy już swoje firmy. Ja prowadziłam pierwszy w Polsce babski food-truck ze swoją siostrą. Ale padła decyzja: zmieniamy swoje życie dla słońca i podróży. Wszystko było już dopięte na ostatni guzik. Ale pewnego wrześniowego poranka Magda, której bądź co bądź drugim imieniem jest spontaniczność, wstaje rano z zupełnie nową wizją.

- Pewnego dnia obudziłam się ze snu, w którym czułam, że muszę jechać do Hiszpanii. To był wrzesień, a w grudniu mieliśmy przenieść się na stałe do Australii. Powiedziałam mojemu partnerowi, żebyśmy jednak pojechali do Hiszpanii i sprawdzili, o co mi właściwie chodzi. Zarezerwowaliśmy najtańszy bilet, akurat wtedy padło na Alicante. Wyszliśmy z lotniska i uznałam, że zupełnie nic mi się tam nie podoba. Głupio było mi się przyznać, że być może moja intuicja mnie zawiodła. Wynajęliśmy samochód, jechaliśmy wybrzeżem. Nagle wjechaliśmy do pewnego miejsca i okazało się, że to właśnie ten kawałek Hiszpanii miałam w głowie od dawna. To była Malaga. Powiedziałam partnerowi, że właśnie tu chcę zamieszkać.

Zamknęli firmy w Polsce, oddali mieszkanie i chcieli wynająć coś w Hiszpanii. Ale nie wiedzieli, z czym to się wiąże. Niemożliwym było, aby znaleźli mieszkanie na wynajem z Polski. Kto próbował wynająć mieszkanie w Andaluzji ten wie, z czym to się je. Pojechali w ciemno, pakując najpotrzebniejsze rzeczy do kampera. Kampera, którego wybudowali na wzór vana z Australii. - Wzięliśmy tylko tyle, ile zmieściło się nam do samochodu, resztę sprzedawaliśmy, oddaliśmy przyjaciołom. Zredukowanie swoich rzeczy do minimum daje uczucie lekkości. Była to pierwsza lekcja tego, że nie potrzebujemy wiele, by czuć się prawdziwie szczęśliwym - wspomina Magda.

Pierwszy babski trip

Girls in the Van, zdjęcie bohaterki tekstu
Girls in the Van, zdjęcie bohaterki tekstumateriały prasowe

Przez trzy miesiące, chodząc na castingi i wykazując zarobki, nie mieli szans, żeby wynająć mieszkanie. W końcu się udało i oddali swój kamper w obieg na wynajem. - Mieliśmy grafik wypełniony na kilka miesięcy wprzód. Tak zaczęła się nasza przygoda z pierwszą firmą w Hiszpanii. Spędzaliśmy czas z tymi, którzy wynajmowali od nas samochód i zaczęła tworzyć się kamperowa rodzina - opowiada. Chwilę później nadejdzie etap, który da początek babskich tripów kamperem.

- Zobaczyłam na Facebooku post mojej dobrej znajomej ze studenckich lat, która napisała, że będzie przez wakacje w Marbelli, czyli w miejscowości w której mieszkam. Odezwałam się do niej, bo nie widziałyśmy się jakieś 10 lat. Kilka dni później zadzwoniła, że zerwał z nią mężczyzna i nie wie, co ma robić. Powiedziałam, “biorę cię na trip kamperem do Portugalii". Podjechałam moim vanem pod wielką willę w której pracowała jako niania dla dzieci jednego z szejków. Wyszła zapłakana z walizkami. - Powiedziałam: "Wsiadaj, mała!".

Magda z łezką w oku wspomina czas spędzony na podróży kamperem z przyjaciółką po malowniczych wybrzeżach. - Po powrocie wiedziała już, co ma robić, że to nie jest mężczyzna dla niej i powiedziała, że ta wyprawa była dla niej swego rodzaju oczyszczeniem. Nie minęły dwa miesiące, dzwoni do mnie inna przyjaciółka, która pracowała dla dużej agencji marketingowej. Powiedziała, że chce rzucić pracę, rozstała się z chłopakiem i nie wie, co robić. Powiedziałam: "Wiem, co robić. Kupuj bilet do Malagi, zabieram cię w podróż kamperem". To było dla mnie czymś bardzo naturalnym. Po wyjeździe powiedziała: "Medżik, ty to musisz robić na stałe dla innych kobiet. One potrzebują tego doświadczyć w przełomowych momentach życia". Widziała swoim marketingowym okiem, że to jest coś, co musi dotrzeć do większej ilości kobiet.

Magda podkreśla, że wyprawy Girls in the Van stworzyła z życia, zupełnie organicznie. - Nie miałam pojęcia, jak się za to zabrać, by nie stracić najcenniejszych elementów tripów z przyjaciółkami: chillu, braku pośpiechu, a zarazem wykonywania wielu aktywności sportowych, doświadczania tego, co pojawia się na naszej drodze. Przed pierwszym tripem zastanawiałam się, jaką rolę powinnam pełnić, czy organizować każdą minutę, stworzyć standardowy wyjazd, jakich jest wiele na rynku z rozpisanym planem i najbardziej popularnymi turystycznymi miejscami w okolicy lub też dać dokładnie to, co dałam moim przyjaciółkom. Każdy z nas ma wyjątkowe talenty, ale często gubimy je, chcąc je opakowywać w to, co znane i istnieje już  na rynku. A tak naprawdę najważniejsza jest autentyczność.

- Gdy jechałam na lotnisko po pierwsze podróżniczki, płakałam, bo biłam się z myślą, co powinnam zrobić. Zadzwoniłam do mojej siostry po radę. Kazała mi po prostu być sobą. Brzmi to bardzo prosto, ale wtedy tego potrzebowałam. Zaufałam sobie. Od pierwszego wyjazdu był to strzał w dziesiątkę. Dziewczyny po tych wyjazdach czuły to, co jest w nich najlepsze, zobaczyły życie w innych barwach, a to daje odwagę, by wprowadzić zmiany w swoim życiu, bo wylogować się na chwilę ze swojej codzienności.

Magda nie boi się powiedzieć, że gromadzi wokół siebie najwspanialsze kobiety z Polski. Przyznaje, że to są dziewczyny, które nie boją się podejmować odważnych decyzji i idą za swoim głosem. Próbują nowych rzeczy, nie wiedząc, co czeka je za rogiem.

Pierwszy babski wyjazd ogłosiła na Facebooku. Była to trochę wersja awaryjna, bo wstępny plan zakładał anglojęzyczny trip dla kobiet z całego świata. Pandemiczne restrykcje to uniemożliwiły, więc aby móc ruszyć z pomysłem, opublikowała posta na grupie podróżniczej. - Nie wiem, jak zadziałały algorytmy, ale po dwóch dniach miałam zarezerwowane sześć wyjazdów i długą listę rezerwową dziewczyn, które czekały na zwolnienie miejsca. Nie znały planu na wyjazd, ani wytycznych. To jest właśnie wspólny mianownik dziewczyn, które przyjeżdżają. Mimo, że teraz mamy stronę internetową i wszystko jest już usystematyzowane, jedna rzecz się nie zmieniła: rezerwując wyjazd dziewczyny nie znają planu, nie zdradzamy swojego wieku i nie mówimy o swojej profesji.

"Bez profesji i wieku stajemy się nagie"

Bez planu. Wyzwanie dla perfekcjonistek?
Bez planu. Wyzwanie dla perfekcjonistek?materiały prasowe

Szczególnie interesuje mnie kwestia nieujawniania wieku i profesji przez uczestniczki wyjazdu. Pytam Magdę, skąd ten oryginalny pomysł i czy rzeczywiście kryje się za tym głębsza idea. - Zdarza się, że przez pryzmat wieku wrzucamy ludzi do konkretnej szufladki, tracąc na starcie prawdziwe piękno wewnętrzne danej osoby. Myśląc, że ktoś młody ma małe doświadczenie, albo ktoś w okolicach sześćdziesiątki nie ma ochoty na szaleństwa i całonocną imprezę. Tymczasem podczas wyjazdów dostrzegłam, że wiek nie ma znaczenia, prawdziwie ważna jest ochota na życie.

Niemówienie o wieku powoduje, że jesteśmy równe w tej przygodzie i nie oceniamy. Dwudziestoparolatki mogą mieć duże doświadczenie życiowe, a pięćdziesięciolatki mogą mieć charyzmę, która może zaskoczyć niejedną młodszą osobę, tańczą w beach barach do białego rana i idą na surfing. Dzięki niemówieniu o wieku ściąga się z siebie pewną dozę stereotypów i odrzuca się część zewnętrznej skorupy. Z kolei przez osiągnięcie sukcesu zawodowego w życiu, czasem nasza praca staje się jego głównym punktem. Określamy się wtedy przez tytuł zawodowy: "Jestem prezeską, właścicielką X firmy lub influenserką z milionem fanów". To może zniknąć tak samo szybko, jak się pojawiło.

Bez profesji i wieku stajemy się nagie. Nie oceniamy się przez pryzmat osiągnięć, bogactwa. Dla wielu osób może to być bardzo stresujące, bo wówczas trzeba zadać sobie jeszcze raz pytanie: "Kim tak naprawdę jestem? Czy moja wartość zależy tylko od mojej profesji?". Nagle okazuje się, że można odkryć swoje talenty, uważniej słuchać innych osób. Wydobywamy z siebie dobre rzeczy, bo przecież jak już nie widać po nas profesji i wieku, to nagle chcemy być po prostu dobre dla siebie i innych.

Czuję się przekonana i jestem ciekawa, jak sama odnalazłabym się w podobnej sytuacji. Magda opowiada anegdotę, dzięki której podjęła decyzję o wprowadzeniu zasady milczenia na tematy zawodowe.

- Podczas jednego z wyjazdów na spocie kamperowym przyłączył się do nas mężczyzna, który nie przywiązywał wagi do schludności ubioru. Ot, wyglądał nieco jak lokalny kloszard, który żyje z dnia na dzień. Po twarzach widziałam, że dziewczyny sceptycznie podchodziły do zaproszenia go do naszego towarzystwa, ale od słowa do słowa potoczyła się rozmowa. Okazało się, że jest lekarzem z Niemiec, który chce zmienić swoje życie, robiąc sobie roczną przerwę od pracy. Wsiadł po prostu w kampera i zaczął podróżować po Europie. Reakcja dziewczyn była niezaprzeczalnie klejnotem tej historii: "Wow, lekarz z Niemiec?".

Bez planu. Wyzwanie dla perfekcjonistek?

Brak informacji o planie to kolejna zasada Magdy. Dziewczyny rano dostają wiadomość, co czeka je w ciągu dnia. Dla perfekcjonistek to nie lada wyzwanie. - Dla wielu z nich to wyjście poza sferę komfortu. Czasem nawet nie określam całego planu dnia z góry, zauważyłam bowiem, że kiedy dziewczyny miały precyzyjnie zaplanowany dzień do wieczora, przelatywały pewne punkty, spiesząc się do następnej atrakcji, odhaczając, goniąc do ostatniego punktu. Zamiast oddać się chwili tu i teraz, zdarzało się że czekały już na następny etap podróży.

W praktyce Magda dzieli nawet plan na pół dnia, zdając sobie sprawę, że spontaniczność może prowadzić do autentycznych doświadczeń. - Kiedy konno przemierzamy piękne plaże, nie chcę, aby myśli dziewczyn krążyły wokół planowania, gdzie będziemy jeść kolację. To powoduje, że zanurzają się w chwilę i czerpią pełnię przyjemności z obecności tu i teraz, nie zważając na to, co przyniesie kolejny dzień. Ta forma jest również skosztowaniem hiszpańskiego stylu życia. Jutra może nie być.  Stąd słynne hiszpańskie “mañana" czyli “jutro".

Lista ratunkowa, czyli sposób na self-care w hiszpańskim kołowrotku

Magda przyznaje, że musiała w którymś momencie ograniczyć ilość wycieczek, żeby móc dać dziewczynom całą swoją energię. - Wcześniej myślałam, że to wyłącznie fizyczny wysiłek. Ale psychicznie okazało się to bardzo wymagające. Często moja doba kończy się o 6 rano. Z jednej strony jestem w przygodzie, ale z drugiej koordynuję te wyjazdy i muszę być przygotowana na różne koleje losu, bo Hiszpania różni się od Polski. Jeżeli zepsuje ci się samochód i pójdziesz z nim nawet do znanego ci mechanika,  nie wykona tej pracy od razu. Bo na przykład ma sjestę. Hiszpanie mają inne priorytety. Dla nich czas jest płynny i jak nie dziś to jutro, można poczekać, nikt z tego powodu nie napisze złej opinii na google. Dla nich brak pośpiechu i spokój są na wagę złota. W kulturze polskiej praca, pomoc innym i pieniądze stoją znacznie wyżej w hierarchii.

- Gdy zaparkowałyśmy przy jednej z plaż, przeszłam się do beach baru, w którym tego wieczora miał grać lokalny gitarzysta. Zapytałam się, o której zaczyna się koncert, bo chcę przyjść z grupą.. Usłyszałam odpowiedź: "Jak grajek przyjdzie". A do której godziny będzie trwał koncert? "Jak skończy grać". To jest mniej więcej planowanie w Andaluzji.

Podczas tych wyjazdów Magda musi być też kondensatorem między polskim klientem, który jest nauczony polskiego serwisu, a hiszpańską obsługą, która znacznie różni się od tej naszej. - Na początku spoczywała na mnie odpowiedzialność, którą sama na siebie nałożyłam. Chciałam zrobić odpowiednik polskiej usługi w Hiszpanii, a to jest praktycznie niewykonalne, gdyż jest to niezależne ode mnie. Po zamknięciu jednego z sezonów, przez długi czas nie byłam w stanie oddychać, bolało mnie ciało, nie umiałam wrócić do obowiązków które piętrzyły się na skrzynce mailowej.

Wcześniej żyłam na stałej dawce adrenaliny i dzikości. Płynęłam na niej pół roku, a po zamknięciu czekało mnie zejście ze sceny. Wiedziałam, że to dłużej nie może tak wyglądać i nie mogę brać na siebie odpowiedzialności za rzeczy, na które nie mam wpływu, nie mogę tworzyć Polski w Hiszpanii. Postanowiłam, że przekuję to w lekcję, którą dam dziewczynom. Ostatnimi czasy widzę powiew trendu polegającego na tym, że musimy ciągle być szczęśliwi, a wakacje muszą być idealne. Często jest to pułapką, bo gdy wszystko nie jest takie, jak sobie wyobrażaliśmy, to mocno spadamy w dół. Jeżeli przekonamy się, że mechanik każe czekać trzy godziny albo knajpa, do której mieliśmy pójść jest zamknięta bo, a i tak można dobrze spędzić czas, to zyskujemy coś bardzo cennego.

Girls in the van
Girls in the vanmateriały prasowe


Magda przyznaje, że czasem trzeba dotknąć swoich granic, żeby wiedzieć, gdzie znajduje się balans. Zrozumiała, że aby móc dalej dawać energię, musi zadbać o jej gospodarowanie.

- Teraz łączę moce z najlepszymi! Zaczęłam tworzyć piękne projekty zapraszając inne osoby do współpracy. Dzięki temu wyprawy kamperowe Girls in the van są czymś więcej niż przygodą. Są świetnym pomysłem na wakacje połączonym z daną tematyką i rozwojem, np.:  joga na plażach, salsa w lokalnych beach barach, kurs hiszpańskiego, wyjazdy mentoringowe, wyprawa z Master Chefem dla pasjonatów kulinarnych. Wszystkie te zajęcia przeprowadzane w przyrodzie w połączeniu z road tripem kamperowym pozwalają nam jeszcze więcej doświadczać, mają inny wymiar, trasa i miejsca są zaprojektowane pod daną tematykę.

Pytam Magdę, jaki jest jej sposób na zachowanie względnej równowagi w tym dość szalonym stylu życia.

- Zrobiłam sobie listę ratunkową na momenty, w których już wiem, że zaczyna być mi za ciężko. Zakładam buty i idę biegać. Wychodzę z domu. Jadę w naturę, wyłączam telefon. W pewnym momencie przychodzi do mnie odpowiedź i wiem, czego mam za dużo, a czego za mało w tym czasie.

Dziewczyny, które decydują się na babskie wyjazdy kamperami, zazwyczaj są sobie zupełnie obce. Ciekawi mnie, czy znajomości zawarte podczas wyjazdów są w stanie przetrwać próbę czasu po powrotach do domów. Magda odpowiada mi, że w tym momencie ma dreszcze, bo to właśnie one są dla niej największą nagrodą w jej pracy. - Nie byłabym w stanie poznać tych dziewczyn, mając inny biznes i za to jestem przeogromnie wdzięczna. Wiem, że do większości z nich mogę napisać z marszu, jak do mojej siostry, nawet po długim czasie. Bez zbędnego wstępu: "Co u ciebie?". One też wiedzą, że mogą zawsze do mnie napisać. Jestem z tego dumna, bo wiem, że tworzę coś, co daje piękne przyjaźnie i  wspomnienia.

Jakiś czas temu doświadczyłam bycia przy bliskiej mi osobie, która umierała. Dostałam wtedy lekcję dotyczącą tego, co liczy się w życiu, co wspomina się na tych ostatnich chwilach. Dowiedziałam się, że najważniejsze są przeżyte piękne momenty i ile w tym życiu kochaliśmy. Kredyty, mieszkania, pieniądze, kariery - mówimy o nich każdego dnia. Ale na sam koniec nie to okazuje się najważniejsze. Za tym staram się podążać i gdybym miała podjąć decyzję o zaczęciu wszystkiego od nowa w Hiszpanii jeszcze raz, zrobiłabym to bez najmniejszego zawahania dla tych pięknych chwil, ludzi i przygód, które tworzymy do życiowych albumów. Jestem wdzięczna, że mogę być ich autorem.

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas