Skończyć z dziadurzeniem. Seniorka: Nie jestem żadnym złotkiem!
- Ekspedientki używają takich określeń, a ja się od razu stroszę - mówi 76-letnia pani Bogusława. Przemoc komunikacyjna w postaci dziadurzenia rozgościła się na dobre wśród pracowników służby zdrowia i sklepów. Jak na traktowanie seniorów jak dzieci reagują sami zainteresowani? W szczerych rozmowach z Interią emeryci z Nowej Soli są zgodni: więcej szacunku, młodzi!
Czym jest dziadurzenie?
Dziadurzenie to termin wyłoniony podczas konkursu Rzecznika Praw Obywatelskich jako określenie zjawiska zwracania się do osób starszych podobnie jak do dzieci. Najczęściej przybiera formy używania zaimka "my" - "pójdziemy/zrobimy/położymy się" lub używania zdrobnień w stosunku do seniora i określeń pieszczotliwych - "kochanieńka", "złotko", itp. Oprócz tego dziadurzenie polega także na spowolnieniu mowy podczas rozmowy z osobą starszą, "zmiękczenia" tonu głosu i wyraźniejszego wypowiadania słów. To wszystko cechy tożsame z nawiązywaniem komunikacji z małymi dziećmi. Przesadna poufałość może wynikać z dobrych intencji, jednak one często schodzą na dalszy plan, ustępując poczuciu wywyższania się i traktowania seniorów jak osoby gorzej rozumiejące lub stawianie ich w jednym szeregu z niepełnosprawnymi, lub kilkuletnimi dziećmi.
Według raportu "Zjawisko dziadurzenia z perspektywy osób starszych" Danuty Parlak w ramach projektu "Twoje słowa - moja godność"*, aż 70 proc. seniorów, którzy doświadczyli tej formy przemocy komunikacyjnej, nie reaguje na nią, a jej pokłosiem może być:
- obniżona samoocena,
- mniejsze zaufanie do własnych kompetencji komunikacyjnych,
- poczucie bezradności
- podwyższony poziom stresu
- wycofywanie się z życia społecznego
W rozmowie z Interią kilkoro emerytów postanowiło podzielić się swoimi refleksjami na temat dziadurzenia.
Pani Bogusława: "Nie jestem żadnym złotkiem"
Pani Bogusława niebawem skończy 80 lat, ale emocje w niej wręcz buzują, gdy ktoś próbuje traktować ją jak dziecko.
- Najczęściej spotykam się z nazywaniem mnie "złotkiem", "serduszkiem" czy "kochanieńką" podczas zakupów spożywczych. Ekspedientki używają takich określeń, a ja się od razu stroszę. Mam 76 lat i nie jestem dla obcej kobiety żadnym "złotkiem"! Gdy spotka mnie taka sytuacja, wychodzę i nie wracam już do tego sklepu. Wcześniej, podczas wymiany zdań kładę nacisk na zwrot "pani", mówiąc coś do sprzedawczyni, ale zwykle nic to nie daje. Czuję się wtedy dziwnie. Słyszę ten ton, te pieszczotliwe określenia i wolę udawać, że to nie do mnie. Staram się pilnować kultury w rozmowach. Moim synowym nigdy nie pozwalam mówić do siebie "Babciu", bo dla nich nie jestem babcią, tylko dla wnuków. Mogą mówić do mnie "Mamo", albo po imieniu, bo jesteśmy rodziną. W komunikacji chodzi o to, żeby stawiać granice. Oczywiście na Zachodzie jest łatwiej, tam natychmiast przechodzi się na "ty". U nas można używać różnych zwrotów grzecznościowych, pieszczotliwych albo mówić w osobie trzeciej, co mi osobiście również nie odpowiada. Gdybym miała wybór, wolałabym wiecznie nie "paniować", ale jeśli to ma stanowić tę granicę kultury i szacunku, to zawsze wybiorę zwrot "pani" zamiast "serduszko" - kończy.
Pan Jan: "Skracajmy dystans, ale z szacunkiem"
Pan Jan uważa, że trzeba określić granicę między dziadurzeniem a opiekuńczością.
- Mam 77 lat i mam taką zasadę, żeby wszystko odbywało się z szacunkiem. Zarówno w życiu jak i w komunikacji. Moje synowe mówią do mnie "Dziadek" i dla mnie to wyróżnienie, nigdy nie odebrałem tego jako coś negatywnego. Według mnie to pokazuje przywiązanie do drugiej osoby. Jestem po zwale serca i udarze. Po każdym z tych incydentów zdrowotnych, spędzałem sporo czasu w szpitalach i tam rzeczywiście pielęgniarki zwracały się do mnie i innych pacjentów starszych bardzo wyważonym, miłym tonem. Czy to było dziadurzenie? Dla mnie bardziej opiekuńczość. Dzięki temu czułem się bezpiecznie i byłem uspokojony. Absolutnie nie przeszkadza mi mówienie w liczbie mnogiej "pójdziemy teraz na badania" - co w tym złego? Oczywiście bez przesady. Gdyby były w tym znamiona traktowania mnie jak dziecko, pewnie przestało by mi to pasować. Chciałbym zaapelować do młodych: rozmawiajmy ze sobą normalnie, nie zdrabniajmy. Jesteśmy równymi ludźmi. Młodzi rozmawiając z nami, seniorami, mogą w jakimś stopniu doświadczyć tego, co ich czeka, przygotować się na to. Wystarczy wysłuchać, a my tego bardzo pragniemy. Bez oceniania - apeluje.
Pan Maciej: "Wiem, ile mam lat. Nie trzeba tego podkreślać"
Dla pana Macieja ważniejszy jest ton, którym zwracamy się do seniorów.
- Z dziadurzeniem miałem styczność wiele razy, a mam dopiero 71 lat. Zdecydowanie najwięcej razy spotkałem się z używaniem liczby mnogiej w placówkach służby zdrowia: podczas pobytu w szpitalu lub rehabilitacji. Panie pielęgniarki chyba mają to już w nawyku: "Teraz zjemy", "Zaraz pójdziemy", itp. Ale dla mnie bardziej niż sama treść, liczy się intonacja. O ile komunikat wypowiadany jest z sympatią, opiekuńczością, nie mam zastrzeżeń ani wyrzutów. Natomiast gdyby ta forma liczby mnogiej była wymawiana jak do dziecka, z pewnością bym zareagował. W ogólnym kontekście porozumiewania się z młodszymi od siebie na pewno nie pasuje mi zwracanie się do mnie na "ty", jeśli jest to ktoś nieznajomy i rocznikowo młodszy ode mnie. I nie chodzi o bycie sztywnym czy bardzo pilnującym zasad, zwyczajnie chodzi o szacunek do wiedzy życiowej, jaką senior zdołał zebrać przez wszystkie te przeżyte lata. Sytuacja dosłownie z wczoraj na poczcie: przyszedłem zareklamować prenumeratę krzyżówek, które rozwiązuje moja żona. Często brakuje jednego egzemplarza. Pracownica poczty podczas obsługi chwilkę ze mną porozmawiała a’propos krzyżówkowych konkursów, po czym na koniec spuentowała: "W tym wieku to dobrze jest rozwiązywać łamigłówki". Uważam, że podkreślanie mojego wieku było niepotrzebne - mówi.
Wiem ile mam lat, że mam siwe włosy. Nie trzeba mi o tym przypominać
Czytaj także: Czyste powietrze i wyjątkowe krajobrazy. Oto trzy jesienne kierunki idealne dla seniorów
Pani Leokadia: "Chodzi tylko o szacunek i życzliwość"
Pani Leokadia zwraca uwagę na podstawowe wartości.
- Bardzo nie lubię traktowania mnie jak dziecko. Mam 73 lata i życie nauczyło mnie, że zwroty grzecznościowe można dostosować do każdego, bez względu na wiek i w taki sposób, by nikomu nie robić przykrości. Wchodząc z wnukami do sklepu i słysząc, jak ekspedientka mówi "Serduszko moje, jak mogę ci pomóc?", w pierwszej chwili pomyślałam, że mówi do mojej 4-letniej wnusi. Nie wiedziałam jak z tego wybrnąć, byłam zakłopotana, gdy okazało się, że pytała mnie. To mi się nie podoba, nawet jeśli ma pozytywne podłoże. Bo serce i szacunek można pokazać zwracając się na "Pani". Naprzeciwko mnie mieszka sąsiadka o połowę ode mnie młodsza. Zawsze, gdy widzimy się na korytarzu, nie możemy się nagadać, nie mam nigdy poczucia, że ją zanudzam, czy przeszkadzam. Obdarowujemy się słodkościami i domowymi wypiekami, opiekuję się jej mieszkaniem, gdy wyjeżdża na wakacje. Ola mówi do mnie "Pani Leokadio" i nigdy nie miałam poczucia, że traktuje mnie pobłażliwie czy protekcjonalnie. Dystans wiekowy znika, gdy się wzajemnie szanujemy. Bo zawsze chodzi tylko o szacunek i życzliwość - przypomina seniorka.
*źródło badań: dziadurzenie.org