Trujące eliksiry Baby Anujki. Jej magiczna woda przynosiła ulgę albo śmierć
Proszę państwa, wysoki sadzie, nie, to nie jest profesor Rafał Wilczur. Tym razem poznamy historię prawdziwej znachorki z Bałkanów. Baba Anjuka, choć posiadała możliwości i wykształcenie, by ratować ludzi jak bohater filmu "Znachor", wybrała zupełnie inną drogę. Niektóre źródła przypisują jej współudział w aż 150 otruciach.
Spis treści:
"Gdzie u kobiety zaczyna się miłość, tam kończą się wszystkie zasady"
Życie Any Drakšin, znanej wiele lat później jako Baba Anujka, z początku przypominało szczęśliwy sen nastoletniej pensjonarki. Urodzona prawdopodobnie w roku 1844 we wsi Petrovo Selo, jako pięciolatka przeprowadziła się z rodzicami - Pavlem i Martą Drakšin - do Serbii. Niedługo później trafiła do elitarnej szkoły dla dziewcząt. Tam otrzymała wszechstronną edukację. Posługiwała się pięcioma językami, wiedziała, co przystoi damie, ale rozwijała też swoje największe zainteresowania w dziedzinie medycyny i chemii. Z radością patrzyła na świat i żywiła nadzieję na szczęśliwą przyszłość.
Jej marzenia podeptał anonimowy dużo starszy od niej oficer austriackiej armii. Gdy miała 20 lat, uwiódł Anę, bezwstydnie wykorzystał i porzucił bez słowa na pastwę losu. Młodej kobiecie pozostały po nim jedynie dwie pamiątki — złamane serce i choroba weneryczna.
Zobacz również: Polska stolica duchów. Tutaj możesz poznać datę swojej śmierci
"Za twardość nikogo winić nie można. Charakter już taki"
Cyniczne postępowanie pozbawionego serca żołdaka zgasiło w Anie niewinność i naiwną radość życia, które cechowały jej dotychczasowe życie. Po wielu miesiącach depresji w jej serce na zawsze wrosła już głęboka i gorąca nienawiść do mężczyzn. Jednak musiało minąć wiele lat, by wydała ona swoje zatrute owoce.
Choć przeżyła ogromną traumę, życie musiało toczyć się dalej. Pod naciskiem ojca poślubiła po jakimś czasie dużo starszego od niej właściciela majątku ziemskiego Pistova, przyjmując jego nazwisko - Ana di Pištonja. Tym razem szczęście jej sprzyjało, małżeństwo okazało się nad wyraz zgodne i doczekało się jedenaściorga dzieci. Co było dość częste w tamtych czasach, do pełnoletności dożyło jednak tylko jedno z nich.
20 lat, jakie spędziła z mężem, Ana w całości poświęciła zajmowaniu się domem i prowadzeniem gospodarstwa. Pasja dla chemii i medycyny zeszła na plan dalszy. Nie zapomniała jednak o nich, tak jak nigdy nie wybaczyła swojemu pierwszemu kochankowi, ani całemu światu mężczyzn. Po śmierci męża wróciła do swoich dawnych zainteresowań i szybko zdobyła lokalną sławę jako Baba Anujka — miejscowa znachorka od specjalnych poruczeń.
Zobacz również: Odmówiła poślubienia mężczyzny, który ją zgwałcił
"Ja nie pomagam biednym czy bogatym, tylko ludziom"
Ana stworzyła w swoim domu małe laboratorium chemiczne, które sama nazywała ze swadą "warsztatem alchemika" i rozpoczęła w nim produkcję leczniczych specyfików. Jak jednak szybko się okazało, nie zawsze jej klientom zależało na tym, by chorobę wyleczyć, ale też, by ją wywołać. Do tej grupy zaliczali się przede wszystkim miejscowi mężczyźni, którzy chcieli uniknąć obowiązku służby wojskowej w armii Austro-Węgier.
Prawdopodobnie eksperymenty związane z tym kierunkiem rozwoju biznesu znachorskiego przyniosły efekty w postaci opracowania przez Anę receptury "magicznej wody". Odpowiednio dawkowana przynosiła ulgę w chorobie albo śmierć — była więc, w przeciwieństwie do słynnej "Aqua Tofany", klasycznym platońskim farmakonem.
Ulepszona receptura eliksiru trafiła doskonale w zapotrzebowanie rynku. Do Baby Anujki zjeżdżali ludzie z coraz odleglejszych miejsc — żony szukające sposobu na szybkie wdowieństwo, jak i mężowie chcący przyśpieszyć rozwiązanie węzła małżeńskiego.
"Jednego maczuga z nóg nie zwali, drugi pośliźnie się na pestce wiśni i łeb sobie roztrzaska"
Zobacz również:
Sława znachorki rosła szybko, aż w końcu pojawiły się pierwsze kłopoty. Po śmierci pary nowożeńców, których podobno zielarka poczęstowała napojem, władze rozpoczęły śledztwo. Niczego jednak nie udowodniono lokalnej czarownicy, gdyż najprawdopodobniej nie miała akurat z tymi zgonami nic wspólnego.
"Z racji niewystarczających dowodów oraz zeznającej na korzyść Baby lokalnej ludności, zielarka została uniewinniona. Wśród powołanych przed sąd świadków panowało przekonanie, że Ana jest prawdziwą wiedźmą i każdy, kto odważy się jej zagrozić, zostanie prędzej czy później ukarany" - opisuje proces i społeczną atmosferę Anna Baron-Jaworska.
Ana mogła więc spokojnie wrócić do pracy. Aż do 1928 roku, gdy rozpoczęło się kolejne śledztwo, tym razem w sprawie śmierci ojca i syna. Co gorsza, byli to ludzie majętni, więc i zainteresowanie władz zagadkową zbrodnią okazało się jakby żywsze.
Tym razem Baba Anujka nie wykpiła się sprawiedliwości. Mając już 92 lata, usłyszała swój pierwszy wyrok - 15 lat więzienia za współudział w otruciu obydwu mężczyzn. Ich żony, które podały truciznę, trafiły za kraty z wyrokami dożywocia.
Ana okazała się jednak staruszką twardą jak sęk — jedne źródła podają, że wyszła na wolność po ośmiu latach, inne, że po 12 - wraz z wkroczeniem niemieckich wojsk do Królestwa Jugosławii w 1941 roku.
Jedno jest pewne — zmarła we własnym łóżku, w spokoju i na wolności, a nie w więziennej celi. Mimo że wedle historycznych badań, w swojej zielarskiej karierze mogła przyczynić się do śmierci nawet 150 osób.
Wszystkie śródtytuły w tekście pochodzą z powieści "Znachor" Tadeusza Dołęgi-Mostowicza.