Kiedyś była prawdziwa zima. Wspominamy mrozy w PRL
Od wielu już lat zimy przyzwyczaiły nas do dość wysokich temperatur. Choć zdarzają się jeszcze chłodniejsze okresy, to o siarczystych mrozach zdążyliśmy już prawie zapomnieć. Jednak XX wiek obfitował w tak zwane zimy stulecia, a temperatura potrafiła spaść nawet poniżej 40 stopni!
W XX wieku w Polsce do szczególnie mroźnych i śnieżnych należały zimy z lat 1928/29, 1939/40, 1962/63, 1978/79 i 1986/87. W lutym 1929 roku słupki rtęci wskazały aż -45 °C, to najniższa odnotowana temperatura w historii polskiej meteorologii. Również w okresie PRL dość często zdarzały się wyjątkowo srogie zimy. Do najlepiej zapamiętanych należy między innymi zima z końca lat siedemdziesiątych. O zimowe wspomnienia sprzed lat pytamy naszych rozmówców.
Śnieżyce, które zmiotły Gierka
- Zaspy potrafiły sięgać nawet dwóch metrów, a pojawiły się zupełnie nagle, dosłownie w przeciągu kilku godzin. Na sylwestra 1978 roku szedłem w pantoflach, bo jeszcze późnym popołudniem nie było na ulicach ani grama śniegu - wspomina pan Krzysztof, wówczas student filologii rosyjskiej na UW.
- Powrót z sylwestrowej zabawy okazał się istnym koszmarem. Gdy wyszliśmy nad ranem na ulicę, miasto pokryte było śniegiem, w którym brnęliśmy po pas, a przy ścianach kamienic utworzyły się kilkumetrowe zaspy. Cała komunikacja miejska stanęła. Nie jeździło dosłownie nic. Ludzie próbowali odkopywać samochody, a wojsko pomagało przy odśnieżaniu ulic. Niewiele to jednak dawało, bo śnieg sypał w najlepsze przez cały czas - mówi pan Krzysztof.
Zobacz również: To nosiliśmy w PRL. Pamiętasz modę z tamtych czasów
- Ta zima pogrążyła kraj w kompletnym chaosie. Sparaliżowany był transport, wyłączone z ruchu drogi, węgiel ze Śląska nie mógł dotrzeć do ciepłowni w dalszych rejonach kraju, a elektrownie ogłaszały tak zwany 20 stopień zasilania. Oznaczało to częste wyłączenia prądu w całych dzielnicach miast. Ludowe państwo ukazało całą swoją niewydolność, mimo, że na nogi postawiono wszystkie służby, a także obywateli, których zmuszano do odśnieżania i innych prac w tak zwanym czynie społecznym. Wszyscy coraz głośniej mówili, że rząd Gierka musi upaść. Tak się też stało - kończy pan Krzysztof.
Zobacz również: Jak randkowano w PRL?
Hu, hu, ha nasza zima zła!
- Dla osób urodzonych w latach siedemdziesiątych i wcześniej, siarczyste mrozy i śnieżne zaspy zimą były czymś zupełnie normalnym - opowiada pani Agnieszka, w latach 80. uczennica szkoły podstawowej.
- Problemem było przede wszystkim kupienie odpowiedniego ubrania na zimę. W sklepach bywały tylko cienkie skafanderki, lub tak zwane budrysówki, czyli kurtki z wełny. Jednak na minus 30 to było zdecydowanie za mało. Dziadek jeździł wtedy po kożuchy do Kurowa i czasem udawało mu się coś kupić, ale tylko dla dorosłych. Niektóre dzieci w szkole miały futerka uszyte z króliczych skórek, a ja musiałam chodzić w kożuchu po mojej mamie. Wtedy nic się nie wyrzucało - ubrania leżały na strychu czekając na kolejne pokolenia - mówi pani Agnieszka.
Zobacz również:
- Dla dorosłych nie było żadnym problemem, że dzieci spędzają wiele godzin na dworze nawet w wielki mróz. Jeździło się na sankach i łyżwach, bo szkolne boisko było przez pana od wychowania fizycznego co roku zamieniane w lodowisko, z którego można było korzystać także po lekcjach. Niedaleko mojego domu była też dość płytka rzeczka, na której urządzało się ślizgawki. Nieraz też lód pękał i ktoś wpadał do wody. Rzecz jasna nie wracało się wtedy do domu, tylko kontynuowało zabawę do zmroku.
- Pamiętam też, że pewnego dnia mieliśmy w szkole jakieś zajęcia po południu, które kończyły się o 18-tej. Po ich zakończeniu zobaczyliśmy, że przed szkołą stoją dwa samochody naszych rodziców na włączonych silnikach. Spytaliśmy, co się stało, bo wtedy uczniowie sami wracali do domu, nawet wieczorem. Okazało się, że na dworze jest minus 35 stopni, więc kto mógł odpalić auto, ten przyjechał, żeby rozwieźć dzieciaki po domach - kończy nasza rozmówczyni.