Tajny ośrodek rekreacji dla elit PRL-u, miejsce internowania politycznych dysydentów — Arłamów

"Władza znienawidzona może mieć rozrywek bez liku, jest bowiem znienawidzona za to, że ma rozrywek bez liku" — pisał o komunistycznych elitach Jerzy Pilch. Rozrywki władzy musiały być jednak ukryte przed okiem "szerokich mas pracujących miast i wsi", by nie dopuścić do jawnej krytyki i nie dać powodu do niezadowolenia. Towarzysze z Komitetu Centralnego PZPR lubili spędzać wolny czas z dala od ciekawskich oczu i uszu opinii publicznej — w ostępach leśnych pod ochroną wojska i milicji. Rzecz jasna w luksusowych warunkach, niedostępnych dla proletariatu.

Władysław Gomułka był częstym gościem W-2 w Arłamowie
Władysław Gomułka był częstym gościem W-2 w Arłamowieakg-images / Erich Lessing/AKG Images/East NewsEast News

Państwo arłamowskie

Po koniec lat 60. ubiegłego wieku w najwyższych kręgach komunistycznych władz powstała idea budowy tajnego ośrodka wypoczynkowego dla partyjnych elit i wysokiej rangi urzędników państwowych PRL.

Wybór padł na Bieszczady z dwóch powodów — region ten po wojnie był dziki i odludny, i co ważniejsze obfitował w zwierzynę łowną, a myślistwo, wzorem towarzyszy radzieckich, stało się ulubionym sportem establishmentu w całym bloku państw socjalistycznych. Projektowi nadano kryptonim W-2. Ośrodek "W-1" znajdował się bowiem w Łańsku na Mazurach. Wśród miejscowej ludności miejsce szybko zdobyło miano państwa arłamowskiego — czerwonego księstwa.

Obiekt postanowiono zlokalizować w nieistniejącej już wówczas wsi Arłamów, z której większość mieszkańców została wywieziona w 1946 roku do ZSRR. Przy jego budowie pracowało kilkaset osób, zaangażowano też specjalistów z Austrii, Włoch i Szwajcarii. W latach 70. dobudowano jeszcze cztery dwupiętrowe wille w położonej niedaleko Trójcy. Budowali je górale z Podhala. W czasie budowy, którą prowadzono w pośpiechu, dochodziło do marnotrawstwa i typowej dla PRL niegospodarności.

"Dowożone świerki, z których ciekła woda, natychmiast przecierano i stawiano z nich ściany, co było kardynalnym błędem. Skutkiem tego wysychające płazy ścienne wykręcało w różne strony. Potem część z takich płazów trzeba było ze ścian wycinać i wstawiać inne. Kosztowało to masę pieniędzy, ale kto wtedy z decydentów liczył się z publicznymi pieniędzmi?" — przytacza wspomnienia kierownika budowy Krzysztof Potaczała w "Bieszczadach w PRL-u".

Obszar wokół Arłamowa obejmujący około 30 tys. ha otoczono metalową siatką zakończoną drutem kolczastym i odcięto od świata. Dróg dojazdowych strzegły posterunki wojskowe kontrolujące wszystkie pojazdy. W pobliżu wybudowano także małe lotnisko przystosowane do lądowania małych odrzutowców. Bufor bezpieczeństwa stanowiło dodatkowe 40 tys. ha — poza ogrodzeniem, ale bez możliwości osiedlania się i dłuższego przebywania. Tajny ośrodek nie istniał na mapach, nie pojawiał się w publikacjach prasowych, a opinia publiczna miała się nigdy o nim nie dowiedzieć. Zza kolczastego ogrodzenia przenikały jednak różne informacje za sprawą ludzi zatrudnionych przy budowie i obsłudze ośrodka. Gotował tu na przykład szef warszawskiego Grandu i występowały zespoły artystów estradowych.

W co się bawić?

Establishment PRL-u nie miał wątpliwości co do odpowiedzi na pytanie z klasycznego hitu Młynarskiego. Wódka i polowania — tak wyobrażała sobie ówczesna władza atrakcyjne formy wypoczynku. O ile jeszcze Bolesław Bierut miał pewne opory przed paradowaniem ze strzelbą, nie będąc pewnym, czy władzy ludowej wypada uprawiać wielkopańskie rozrywki, o tyle ekipa rządząca przełomu lat 60. i 70. nie miała już tego typu przesądów. Poza tym polowań domagali się towarzysze radzieccy, którzy zasmakowali  w tym sporcie. 

Arłamowski goście nie mieli jednak czasu ani ochoty na wielogodzinne tropienie zwierzyny po kniejach i ostępach leśnych. Ponadto dygnitarze z bloku wschodniego często byli już w zbyt zaawansowanym wieku jak Andropow, lub zbyt zaawansowanym stadium alkoholizmu, jak Breżniew, by sprostać trudom łowów. Był na to jednak sposób. Zwierząt musiało być w bród i w dodatku takich, które nie bały się zbytnio ludzi. Dziki, żubry i jelenie dokarmiane więc były na potęgę.

Ogromną ilość paśników bez przerwy zaopatrywali żołnierze z pobliskiej jednostki, a specjalne śluzy gwarantowały, że każdy zwierz, który przekroczył ogrodzony teren, nigdy go już nie opuścił. Chyba, że w charakterze trofeum. "Była ich przy tym taka ciżba, iż gdziekolwiek i o jakiejkolwiek porze oddało się strzał, w coś się trafiało. Jeśli nie jeleń, to jakiś skretyniały i zapasiony importowaną marchewką zając zawsze się napatoczył." — kpił z partyjnych polowań Pilch.

W ośrodku odbywały się też uroczyste przyjęcia zakrapiane alkoholem. Pito głównie trunki dostępne w krajach bloku socjalistycznego: wódkę i koniak. Brak urozmaicenia w gatunkach rekompensowały wymyślne sposoby ich picia. W tym celu w podziemiach jednej z willi wybudowano sekretną "jaskinię zbójnicką".

"W rogu stanęła wyciosana według dawnych wzorów kolebka. Jej wnętrze wyścielono sianem, na nim położono wystrugane w drewnie dzieciątko. A góralki, które jakiś czas w charakterze artystek pracowały w Arłamowie, uszyły laleczce ubranko i kołderkę. - Kiedy tę kołyskę zobaczył Doskoczyński [komendant ośrodka], zaniemówił - opowiada Augustyn [kierownik budowy]. - Po chwili stwierdził, że tu nikt Bożego Narodzenia obchodził nie będzie i kazał ją zabrać. Panie pułkowniku, powiedziałem, to nie jest zwyczajna kolebka. Otóż ma ona szczególne zadanie. Pod siennikiem będzie zawsze leżeć półlitrówka przedniej wódki. Jeśli któryś z pańskich gości podejdzie do łóżeczka i przez chwilkę polula dzidziusia, to wtedy pan wyjmie butelkę i da mu w podzięce, że niby od bobasa. A jeżeli nie polula, to za karę sam będzie musiał postawić flaszkę" — przytacza anegdotę Krzysztof Potaczała.

Legendy Arłamowa

Za sprawą osób tam pracujących, od czasu do czasu z sekretnej enklawy przeciekały informacje, które szybko stawały się powtarzanymi z ust do ust anegdotami i tworzyły legendę Arłamowa. Jedną z nich jest opowieść o zaaranżowanym specjalnie dla przywódcy Jugosławii polowaniu na żubra.
        
W marcu 1975 roku ośrodek w Arłamowie odwiedził prezydent Socjalistycznej Republiki Jugosławii Josip Broz-Tito. Akcja przygotowania do wizyty pod kryptonimem Bieszczady 75 rozpoczęła się na kilka miesięcy przed przybyciem przywódcy zaprzyjaźnionego kraju. Nic nie miało prawa zakłócić programu pobytu zagranicznych gości i polskich przedstawicieli najwyższych kręgów komunistycznej władzy w osobach między innymi samego Edwarda Gierka, Piotra Jaroszewicza i Edwarda Babiucha. Zmobilizowano nie tylko całą lokalną milicję, służbę bezpieczeństwa i agenturę, ale i leśników, których zadaniem było wytypowanie odpowiedniej wielkości żubra — o takim trofeum marzył bowiem jugosłowiański prezydent. Wybrany byk przeszedł na wysokokaloryczną dietę składającą się z wielkiej ilości buraków, marchwi, siana i kapusty, którą dowożono samolotem z Warszawy, gdy skończyły się lokalne zapasy. Należało jeszcze zwabić zwierzę pod lufę Tity, który choć był zapalonym myśliwym, liczył wówczas już 82 lata. Akcja zakończyła się pełnym sukcesem, a Tito wyjechał z Polski zadowolony.

Choć Arłamów odwiedzały głowy państw, między innymi Leonid Breżniew, Andriej Gromyko, czy premier Francji Valery Giscard d'Estai, a stałymi bywalcami byli najważniejsi dygnitarze PRL, to najwięcej opowieści wiąże się z mniej znaną postacią — Kazimierzem Doskoczyńskim.

"Z pułkownikiem Kazimierzem Doskoczyńskim, zarządcą Arłamowa - lepiej było nie zadzierać. W przeciwnym wypadku należało się liczyć z utratą posady, a nawet wilczym biletem i brakiem szans na zatrudnienie w promieniu stu i więcej kilometrów, niezależnie od stopnia fachowości" — pisał Krzysztof Potaczała w swojej książce "Bieszczady w PRL-u".

Doskoczyński był komendantem rządowego ośrodka wypoczynkowego, od początku jego budowy, którą osobiście nadzorował, aż do upadku ekipy Gierka w 1981 roku. W legendzie przetrwał jako pan na Arłamowie, władca absolutny bieszczadzkich włości w dolinie górnego Sanu. Nazywano go Wielkim Łowczym PRL.

Jedną z lepiej znanych anegdot przytacza Krzysztof Masłoń w artykule "Darz bór, towarzysze!": "Kiedyś podobno milicjanci, którzy rzucili się w pościg za łamiącym przepisy drogowe URM-owskim gazikiem wjechali na odgrodzony od świata teren "państwa arłamowskiego" i zostali...wzięci do niewoli przez jego władcę. Doskoczyński najpierw kazał im rozebrać się do majtek, a potem rąbać drewno. Wolność odzyskali dopiero po tygodniu".

"Jednak nie zawsze było tak wesoło. Gospodarstwo łowieckie, jakie prowadził pułkownik, doprowadzało miejscowych chłopów do rozpaczy" — stwierdza Masłoń. Zwierzyna była tuczona, by "towarzysze myśliwi" mogli zdobyć jak najlepsze trofea i pochwalić się ustrzeleniem ogromnych sztuk. Patrząc na 350-kilogramowego dzika, czy na bez mała tonowego żubra, można by rzec — "słuszną linię ma nasza partia", jednak rolnikom nie było do śmiechu.

"Świnie gierka", jak miejscowi nazywali arłamowskie dziki, pasły się na polach, pozbawiając producentów płodów rolnych środków do życia. Nic nie dawały skargi do ministerstwa i donosy do samego pierwszego sekretarza PZPR. Niektórzy nie wytrzymywali — pewien rolnik rzucił się z nożem na dzika niszczącego uprawy i go zabił. Dostał za to pięć lat więzienia za kłusownictwo.

Arłamów dziś

Choć ukryty w leśnych ostępach, Arłamów nie uniknął przemian, które wraz z odejściem Gierka i powstaniem Solidarności zmieniły Polskę i doprowadziły do transformacji ustrojowej. W-2 znów gościł vipów — tym razem jednak w charakterze więźniów politycznych. Na początku stanu wojennego tajny obiekt został przekształcony bowiem w ośrodek odosobnienia dla najważniejszych działaczy opozycji solidarnościowej. Tutaj w 1982 roku przez sześć miesięcy internowany był Lech Wałęsa — wówczas przewodniczący "Solidarności".

Po przemianach politycznych 1989 roku ośrodek w Arłamowie został przekazany samorządowi gminnemu Ustrzyk Dolnych. Później odsprzedano go Fabryce Urządzeń Mechanicznych z Kańczugi. W 2006 ośrodek od Kamaxu odkupił były pracownik tej firmy, Antoni Kubicki. Nowy właściciel podjął decyzje o rozbudowie i stworzeniu w tym miejscu wielofunkcyjnego kompleksu turystycznego. Obecnie kompleks w Arłamowie składa się z dawnego obiektu Urzędu Rady Ministrów, który został poddany gruntownej modernizacji przyjął nazwę "Rezydencja", oraz z Hotelu Arłamów. Do dyspozycji gości Arłamów oferuje 700 miejsc noclegowych. Lubi tu spędzać urlop... Lech Wałęsa.

"Zbliżenia": Alicja Majewska i Artur Andrus o trasie, piosenkach i prawdzie w słowachInteria.tv
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas