Jamiego Olivera rewolucja na szkolnych stołówkach
Jamie oddziela piersi, udka i skrzydełka, a resztę kurczaka - korpus z kośćmi, skórą i chrząstkami miksuje na gładką masę. Dzieci krzywią się z obrzydzeniem. Jamie dodaje mąkę i masę chemicznych ulepszaczy, panieruje nuggetsy w bułce tartej i wrzuca na patelnię. Zapytane o zdrowsze mięso, dzieci wskazują piersi i udka. Ale zapytane o to, co chciałyby zjeść, wszystkie wybierają nuggetsy.
Jamie Oliver to ukochany kucharz Brytyjczyków, choć dziś jest on kimś znacznie więcej, niż tylko gotującym na ekranie sympatycznym blondynem czy szefem kuchni, który wydaje kolejne książki. Tuż po tym, jak zaraził swoich rodaków miłością do kuchni i przekonał, że gotowanie jest proste, Oliver poczuł zew społecznika i zapragnął udowodnić, że jedzenie może zmieniać ludzkie życie. Ale po kolei.
Urodzony szef kuchni i gwiazda telewizji
Jamie Oliver urodził się w 1975 roku i od najmłodszych lat pomagał rodzicom w ich restauracji The Cricketers w miejscowości Clavering w hrabstwie Essex. Tam narodziła się jego pasja do gotowania, tam odkryto talent to sprawnego radzenia sobie w kuchni. Nauka w gastronomicznej szkole Westminster Catering College była więc naturalną koleją rzeczy, podobnie staż we Francji, podczas którego poznał Gennaro Contaldo - swojego kulinarnego mentora.
Miał 22 lata i pracował jako szef kuchni w restauracji River Cafe, gdy spotkał ekipę telewizyjną, kręcącą tam program bożonarodzeniowy. Szybko dostrzeżono jego żywiołowość i uśmiech, więc własny program kulinarny Jamie’go na antenie BBC był kwestią czasu. Już po pierwszym sezonie "The Naked Chef" było jasne, że Olivier to urodzona gwiazda.
Debiut serii "The Naked Chef" miał miejsce w roku 1999. Dziś Jamie ma na koncie 27 programów telewizyjnych nadawanych w 40 krajach, 15 autorskich książek (szesnasta, "Jamie gotuje po włosku" ukaże się wkrótce), sprzedanych w nakładzie 30 milionów egzemplarzy, wiele restauracji i majątek szacowany na 150 milionów funtów.
Jedzenie może zmienić twoje życie
Myli się jednak ten, kto ma Jamiego za kulinarnego celebrytę, zainteresowanego wyłącznie zarabianiem milionów na tym, że sprawnie gotuje i pięknie o tym opowiada. Jamie to społecznik z niespożytą energią i ochotą na poprawianie świata. A wszystko to przy pomocy dobrego jedzenia, które - zdaniem Jamiego - ma ogromną moc i zmienia ludzi na lepsze.
Pierwszy był projekt "Fifteen". W 2001 roku Oliver zatrudnił piętnaście młodych osób z trudną przeszłością, które od początku do końca przygotował do pracy w restauracji. Pokłosiem projektu była londyńska restauracja "Fifteen", która szybko rozrosła się światową sieć. Wspieranie młodzieży w wychodzeniu na życiową prostą stało się też kanwą programu "Jamie’s Kitchen".
Jamie dopiero nabierał wiatru w żagle. "Sukces <Fifteen> zrobił z niego współczesnego Robin Hooda, który kasuje od bogatych konsumentów za trzydaniowy posiłek jak za zboże, po czym uzyskane pieniądze inwestuje w życie tych, którzy mieli mniej szczęścia" - napisała Gilly Smith w książce "Jamie Oliver. Człowiek, jedzenie, rewolucja". Tym razem Oliver postanowił zająć się katastrofalnym menu w brytyjskich stołówkach szkolnych i był w stanie wyłożyć na to swoje prywatne pieniądze.
Dlaczego akurat szkolne stołówki?
Jamie czuł w sobie siłę i gotowość, by zaangażować się w politykę. Był już wówczas ojcem dwóch córek, więc coraz mocniej interesował się tym, co jadły dzieci w publicznych szkołach. A jadły głównie fastfoody i żywność bardzo wysoko przetworzoną.
Winni byli oczywiście politycy. Jak pisze Gilly Smith, Jamie "chciał pokazać wszem i wobec, jaki stosunek do jedzenia, zinstytucjonalizowany w brytyjskich kuratoriach oświaty, panuje od 25 lat (czyli od wprowadzenia ustawy o szkolnictwie z 1980 roku). Jednym celnym ciosem - usuwając z programów szkolnych zajęcia praktyczno-techniczne - ustawa zerwała związki między nauką szkolną a wyżywieniem. Kiedy w 1989 roku doszła do tego prywatyzacja stołówek szkolnych, w rezultacie system żywienia oznaczał zaspokajanie żądań klienta, czyli dawanie mu tego, co chce jeść. Innym efektem było pojawienie się całego pokolenia, które nie miało pojęcia, jak ugotować jajko. Swoje dzieci w zasadzie od samego początku ich życia - po odstawieniu mleka - karmiło pizzą, hamburgerami i chipsami." Jamie punktował bardzo celnie.
Przypomniał działania Margaret Thatcher, która została okrzyknięta "złodziejką mleka" po tym, jak w wyniku cięć przestała dofinansowywać codzienną szklankę ciepłego mleka dla uczniów. Grzmiał, że wiedza młodych ludzi na temat produktów spożywczych jest znikoma, że dzieci i nastolatkowie są wychowani na śmieciowym jedzeniu i tylko takie jedzenie znają i tolerują. Przywykli do puree ziemniaczanego z proszku, rozdrobnionego mięsa, jajek instant, mrożonej pizzy, chipsów i hamburgerów, nie wiedzą, jak wygląda prawdziwy kotlet, nie rozumieją, że udko to fragment kurczaka, nie znają nazw warzyw, nie wiedzą, jak się gotuje. Przemawiał do wyobraźni, mówiąc, że uczniowie średniej brytyjskiej szkoły zjadają tygodniowo ćwierć tony mrożonych frytek.
Publicznie zarzucił państwu, że truje uczniów, próbując wykarmić ich za 36 pensów dziennie. Uwagę rodziców przykuł mówiąc, że menu dzieci mocno przekłada na ich zachowanie. "Nikt kategorycznie nie udowodnił, że to, co dziecko je wpływa na jego inteligencję. Ale wystarczy popytać nauczycieli, czy łatwo jest opanować dzieciaka z napadem nadaktywności, który właśnie wypił siódmą tego dnia puszkę coca-coli" - pisze Gilly Smith. Alarmował, że Wielka Brytania jest ogarnięta epidemią otyłości, że otyłe dzieci będą dorosłymi kalekami, a budżet państwa nie wytrzyma ogromnych kosztów ich leczenia.
Lepsze jedzenie, lepszy naród
Jamie marzył o kulinarnej rewolucji. Chciał zacząć od gotowania dla dzieci z wybranej szkoły w Londynie, potem dla uczniów w całej dzielnicy, by w końcu rozwinąć program na miasto i kraj. Wierzył, że przyczyni się do stworzenia "mądrzejszego, lepszego narodu" i rozwiązania problemu otyłości.
W końcu dopiął swego: program był stopniowo wdrażany w kolejnych szkołach na terenie Londynu. Młodzież nie była zachwycona: domagała się frytek, protestowała w obronie dawnego menu, skarżyła się, że prawdziwy, pieczony kurczak jest wstrętny, dochodziło nawet do rękoczynów w szkolnych stołówkach. Ostry kryzys trwał sześć miesięcy, w końcu uczniowie i ich rodzice zaczęli przyzwyczajać się do sytuacji. Kiedy rewolucja opanowała całą dzielnicę Greenwich, Jamie poczuł się gotowy, by uderzyć do rządu i zmienić politykę żywienia dzieci w skali kraju.
"Jamie w szkolnej stołówce"
Sprzymierzeńcem Jamiego okazała się telewizja, która natychmiast wyczuła telewizyjny przebój. W 2005 roku na antenie stacji Fresh One pojawił się program "Jamie Oliver w szkolnej stołówce", w którym pokazywano zmagania kucharza ze zmianą nawyków żywieniowych brytyjskiej młodzieży.
Symbolem rewolucji w wersji telewizyjnej - nie do końca zamierzonym - stał się produkt o nazwie Turkey Twizzler, który pojawiał się w kadrze (a zatem również na dziecięcych talerzach) na tyle często, że w końcu producenci programu postanowili przyjrzeć się mu z bliska. Uchodzący za indycze mięso Turkey Twizzler, to w rzeczywistości wysoko przetworzony wyrób, w którym indyk stanowił tylko 34 proc. składu, reszta to woda, tłuszcz, zagęstniki i cała masa chemicznych substancji. "Właśnie to jedzą wasze dzieci gdy wy myślicie, że jedzą mięso z indyka" - grzmiał Oliver. By trafić do wyobraźni rodziców, musiał sięgać po drastyczne opisy i liczby. Z danych opracowanych przez dokumentalistów programu wynikało, że 57 proc. młodzieży ma źle zbilansowaną dietę. A opisy trudności trawiennych, wynikających z jedzenia wysoko przetworzonych produktów, przyprawiały o ból samego Olivera.
Zdrowe jedzenie? To dobre dla bogaczy!
Krok po kroku, Oliver doprowadził do tego, że menu w szkołach zmieniało się na zdrowsze. Działał według prostej zasady: nie dać dzieciom wyboru, ale proponować pyszne dania robione ze zdrowych składników. I czekać, aż się przyzwyczają.
Przyzwyczaiły się po kilku miesiącach, ale nie zakochały się w zdrowym jedzeniu. Jadły pieczonego kurczaka, ale cały czas tęskniły za nuggetsami, co Oliver wielokrotnie komentował, jako swoją największą porażkę. W jednym z odcinków programu Jamie pokazuje zgromadzonym dzieciom kurczaka. Oddziela piersi, udka, skrzydełka, a resztę, czyli korpus z kośćmi, skórą i chrząstkami miksuje na gładką masę. Dzieci krzywią się z obrzydzeniem na widok tłustej pulpy. Jamie dodaje mąkę i masę chemicznych ulepszaczy, panieruje nuggetsy w bułce tartej i wrzuca na patelnię. Zapytane o zdrowsze mięso, dzieci wskazują piersi i udka. Ale zapytane o to, co chciałyby zjeść, wszystkie wybierają nuggetsy. Mina Jamiego mówi sama za siebie.
“W większości państw Europy ludzie z niższych warstw społecznych jedzą najprościej i najzdrowiej. Ale nie w Wielkiej Brytanii. Tutaj zdrowa, zrównoważona dieta i karmienie dzieci w mądry sposób wciąż kojarzy się z klasą średnią, z ludźmi bogatymi i eleganckimi" - powiedział w rozmowie z Radio Times.
Kucharki odgrzewają paćkę
Skoro nie możemy zmieniać postaw, zmieniajmy chociaż działania - to filozofia Olivera. Z pomocą w wielkiej krucjacie przeciw karmieniu dzieci śmieciami przyszła Jeanette Orrey, "zwykła matka trzech chłopaków", jak samą siebie określiła. Jeanette pracowała w jednej z brytyjskich szkół jako kucharka i bardzo frustrowało ją, że zupełnie nie korzysta w pracy ze swojej wiedzy z zakresu gotowania i żywienia. "Kucharkom nie wolno gotować. Wystarczy, że umiemy używać nożyczek. Otwieramy paczki z pomarańczową paćką i wrzucamy to do pieca. Potem wybieramy glajdę, pakujemy na plastikowe tacki i wydajemy naszym dzieciom" - mówiła w wywiadzie dla "Telegraph".
Jeanette wsparła Jamiego, załatwiając dostawy jedzenia od lokalnych producentów, ekologicznych rolników itp. "Bierzemy kiełbasę, marchew i brokuły, a wszystkiego próbują nasze dzieci. Jeśli coś im nie smakuje, od razu powiedzą" - mówiła w jednym z wywiadów. Chodziło o to, by wrócić do tradycyjnych, gotowanych obiadów szkolnych, by pokazywać dzieciom jak wygląda proces ich przygotowania, uczyć, że jedzenie powstaje w kuchni, że jego przygotowanie trwa i wymaga produktów: mięsa, warzyw, owoców. Że gotowanie to nie to samo, co włożenie mrożonki do mikrofalówki.
W końcu żmudna edukacja zaczęła dawać efekty. Program "Jamie w szkolnej stołówce" zrobił furorę i poruszył rodziców, którzy zrozumieli, że zdrowie ich dzieci jest ofiarą paktu między politykami, którzy chcą wydać na stołówki jak najmniej, a ich prywatnymi właścicielami, którzy chcą zarobić jak najwięcej.
Jamie Oliver szedł za ciosem. Zebrał prawie 300 tysięcy podpisów brytyjskich rodziców, z którymi poszedł prosto to premiera Blaira. Efekt to obietnica dodatkowych 280 mln funtów na szkolne stołówki w ciągu kolejnych trzech lat. Ze szkół miały też zniknąć automaty z czekoladą, chipsami i colą.
Zmiana menu w brytyjskich szkołach stała się faktem, co jest niewątpliwym sukcesem Jamiego. Nawyki żywieniowe Brytyjczyków też powoli zaczęły się ewoluować, choć to wymaga czasu i konsekwentnej edukacji kolejnych pokoleń.
Jamie cały czas trzyma rękę na pulsie i monitoruje decyzje polityków. Gdy w 2011 roku minister edukacji w porozumieniu z ministrem zdrowia zniósł dofinansowanie dla szkolnych stołówek, Oliver grzmiał, że "burzą system szkolnych menu, który udało się naprawić po 6 latach ciężkiej pracy". Gdy ministrowie skarżą się na braki w publicznym budżecie, Jamie zaraz przypomina im, że walka z otyłością kosztuje rząd Wielkiej Brytanii 4 miliardy funtów rocznie. A więc znacznie, znacznie więcej.