Reklama

Czego się boi tata?

Lista ojcowskich obaw jest długa, ale są takie lęki, które dotykają większość panów. Można jednak stawić im czoła - oto dobre przykłady.

Przyjście na świat dziecka to nie tylko wielka radość dla taty, ale także mnóstwo lęków związanych z nową sytuacją. Jednego przeraża kąpiel dziecka, drugiego pozostanie sam na sam z noworodkiem dłużej niż godzinę, inny wpada w panikę, gdy musi nakarmić swojego smyka. Z myślą o wszystkich ojcach zebraliśmy najczęstsze lęki panów. I rady samych tatusiów, jak je pokonali - wielu przyznało, że w dużej mierze w przełamaniu strachu pomogły im żony. Bo czasem trzeba po prostu rzucić młodego ojca na głęboką wodę!

A jeśli wyrwę mu rączkę lub nóżkę?
Konrad z Koszalina, tata Feliksa (15 miesięcy)

Przez pierwsze trzy miesiące podchodziłem do synka jak do jeża. Nie chciałem brać go na ręce, nie wyciągałem go z wózka, nie zabierałem z łóżeczka nawet wtedy, kiedy płakał. Moja żona Eliza pukała się w głowę, tłumacząc, że przecież dziecko nie jest z porcelany. Instruowała, jak podnosi się niemowlę i właściwie nosi. Nie pomagało. Dla mnie Feliks był taki kruchutki, obawiałem się, że wykonam jeden zły ruch i... zrobię mu krzywdę.

Reklama

Tak pokonałem lęk: Żona namówiła mnie, bym spróbował nosić naszego synka w specjalnej chuście dla niemowląt. Wytłumaczyła mi, że Feliks będzie czuł się w niej równie bezpiecznie, jak w brzuchu mamy i że nie ma mowy, by się wyślizgnął. Kiedy tak trzymałem synka blisko siebie, zacząłem nabierać pewności, że nic złego mu się nie stanie. Po trzech dniach wziąłem synka na ręce bez chusty - gdy mały poczuł moją obecność, szybko się uspokoił.

Będę pośmiewiskiem na placu zabaw

Maciek z Rzeszowa, tata Igi (3 lata)

Kiedy żona prosiła, żebym wyszedł z córeczką na dwór, wykręcałem się. Przerażało mnie siedzenie na ławce w otoczeniu mam. O czym niby miałem z nimi rozmawiać?! Bałem się też, co powiedzą moi koledzy... Mieszkamy na osiedlu, na którym się wychowałem i z wieloma znam się z dzieciństwa. A przecież siedzenie w piaskownicy nie jest zbyt męskim zajęciem...

Tak pokonałem lęk: Było mi głupio, gdy patrzyłem, jak Iga ze smutnymi oczkami mija plac zabaw, wiedząc, że i tak tam z nią nie pójdę, więc w końcu postanowiłem się przełamać. Którejś soboty kupiłem magazyn sportowy (by uniknąć rozmów z mamami) i usiadłem na ławce przy piaskownicy. Nagle zobaczyłem kolegę z osiedla. Podszedł do mnie i zaczęliśmy rozmawiać. Spytał o Igę, sam pochwalił się, że ma synka w wieku mojej córki. W końcu powiedział: "Stary, a długo tu będziesz? Bo ja może poszedłbym po Kubusia". Za chwilę już obaj siedzieliśmy na ławce, a nasze dzieciaki bawiły się w najlepsze.

Sam na sam z dwójką dzieci? Nie dam rady!

Cyprian z Gdańska, tata Kacpra (3 lata) i Antosi (9 miesięcy)

U nas, nad morzem, uważa się, że nie jest prawdziwym facetem ten, kto "nigdy nie zaznał życia w marynarce". Ja zdecydowanie mam inne zdanie. Uważam, że pilnowanie dwójki dzieci w domu bez nadzoru żony, to dopiero wyczyn godny bohatera! Mnie to przerażało. Wcześniej sam z Kacprem zostawałem. Ale teraz, z dwójką?...

O, nie! Nie dlatego, że mógłbym sobie nie poradzić. Bałem się, że zasnę, a moje pociechy zrobią sobie w tym czasie krzywdę. Dlatego zawsze, kiedy żona musiała albo chciała wyjść, sięgałem po "koło ratunkowe", czyli moją mamę, teściową albo siostrę. Na szczęście wszyscy mieszkamy blisko siebie. Więc kochane kobiety stawiały się na posterunku. Jednak wreszcie Ania, moja żona, postawiła weto. "To wstyd, że boisz się zostać z własnymi dziećmi", usłyszałem i pewnego dnia po prostu nie pozostawiła mi wyboru...

Tak pokonałem lęk: Mam mądrą żonę. "Pokażę ci, że dasz sobie radę" usłyszałem słowa pełne nadziei. Zdziwiłem się, kiedy zobaczyłem, że Ania ubrała dzieci w najbardziej zniszczone ciuszki. "Nie musisz się martwić, jeśli je poplamią" - wytłumaczyła. Żona przygotowała też jedzenie dla maluchów i dokładną instrukcję obsługi: spisała na kartce ulubione zabawy dzieci, piosenki, które warto im puszczać, kiedy marudzą itp.

Przykazała, abym dzwonił do niej tylko w sytuacjach zagrażających życiu. Kiedy Ania wyszła, w pierwszym odruchu zadzwoniłem do mamy i teściowej, aby upewnić się, czy w razie kłopotów mogą przyjechać. Ale moja sprytna żona zadbała i o to, okazało się, że wszystkie trzy pojechały na zakupy! Zostałem wrzucony na głęboką wodę i uważam, że to było super!

Po tym pierwszym razie dowiedziałem się, że Kacper lubi malować moją twarz specjalnymi farbkami, a córeczkę baraszkowanie na dywanie usypia w mgnieniu oka! We trójkę obejrzeliśmy "Domisie", zjedliśmy obiadek i świetnie się bawiliśmy. Kiedy Ania wróciła, nasze skarby spały jak aniołki. Dziś wiem, że pomysłowość taty, który zostaje sam z dziećmi, nie zna granic. I że naprawdę nie ma czego się bać!

Przecież niechcący mogę go utopić!

Bogdan z Radomia, tata Teodora (4 miesiące)

Starannie przygotowywałem się do pierwszej kąpieli synka. W internecie przeczytałem mnóstwo porad, jak robić to właściwie. I kiedy już mieliśmy Teosia kąpać... stchórzyłem. Tak mi się ręce trzęsły, że Iwona, moja żona, musiała mnie zastąpić. Od tamtej pory nawet nie próbowałem. Kiedy koledzy opowiadali, że u nich w domu to oni są od kąpania dzieci, bo to zadanie dla prawdziwych facetów, robiłem się czerwony i zmieniałem temat.

Tak pokonałem lęk: Najpierw przyglądałem się, jak żona kąpie Teosia. Kiedy patrzyłem, co krok po kroku robi Iwona, wcale nie wydawało się to trudne. No, ale nie miałem w rękach kruchego ciałka Teosia... Po trzech dnia żona poprosiła, abym przygotował wodę i wszystkie akcesoria. Robiłem to wszystko, co ona: sprawdziłem łokciem temperaturę, wypłukałem gąbkę, wrzuciłem do wanny ulubione kaczuszki Teosia i postawiłem na umywalce krem przeciwko odparzeniom.

Iwona poprosiła, żebym rozebrał dziecko. I wtedy... ktoś zadzwonił do drzwi. "Kochanie, ja otworzę, zacznij go kąpać", usłyszałem i... odruchowo wsadziłem synka do wanny! Nie ma to, jak działać przez zaskoczenie. Iwona "po wszystkim" zdradziła, że to był jej sekretny plan, w który wciągnęła sąsiadkę. Chciała mi udowodnić, że świetnie sobie poradzę!

Za żadne skarby nie nakarmię maluszka

Damian z Olsztyna, tata Patryka (5 miesięcy)

Nasz synek często się krztusił przy jedzeniu. Dlatego w żadnym wypadku nie zamierzałem sam go karmić. Jasne, że wiedziałem, jak się zachowywać w takich sytuacjach: 5 razy uderzyć między łopatki, a jeśli to nie pomaga dodatkowo położyć malca brzuszkiem na kolanach i znów uderzać 5 razy między łopatki. Moja żona Gabrysia próbowała nawet innego sposobu - podnosiła syna za nóżki główką w dół i klepała między łopatkami. Chyba większego strachu w życiu nie miałem jak wtedy, kiedy widziałem pierwszy raz, co robiła... Dlatego, kiedy prosiła, abym nakarmił Patryka, stanowczo odpowiadałem "nie".

Tak pokonałem lęk: To los zmusił mnie do przełamania strachu. Żona poszła na zakupy i okradli ją! Musiała czekać na przyjazd policji, złożyć zeznania. Tymczasem Patryk obudził się głodny. "Podgrzej mleko i nakarm go", zarządziła przez telefon. Nie miałem wyjścia: ułożyłem synka na przedramieniu tak, aby jego główka była w zgięciu mojego łokcia, trochę wyżej niż klatka piersiowa.

Podałem mu butelkę i... modliłem się, aby nic złego się nie stało. Zanim skończył jeść, wróciła Gabrysia. Co ciekawe - mój skarb nie zakrztusił się! Przy mnie synek jadł spokojniej, nie tak łapczywie, dlatego żona stwierdziła, że od tej pory będę karmić go częściej. I robię to!

Mam dziecko
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy